Ruszyliśmy w stronę wodospadów Iguazu, mając przed sobą 650 km drogi krajowej BR-277. Nowy stan Parana okazał się zdecydowanie mniej ciekawy niż te odwiedzone przez nas dotychczas. Krajobraz zmienił się diametralnie, podobnie jak pogoda. Jechaliśmy przez region rolniczy, poprzecinany gdzieniegdzie plantacją sosny i lasem atlantyckim. Pogoda była deszczowa co jakiś czas przechodziła ulewa. W ciągu tego tygodnia nocowaliśmy w noclegowniach miejskich (na szczęście praktycznie pustych), i w 3 domach. Ludność zamieszkująca Paranę ma pochodzenie europejskie, głownie polskie, ukraińskie, niemieckie i włoskie. Bardzo rzadko można tu spotkać osoby czarnoskóre, przez co ma się wrażenie, że jest się w zupełnie innej części globu... Po zniesieniu niewolnictwa w 1889r powstało zapotrzebowanie w sektorze rolniczym i nastąpiła masowa emigracja z Europy wschodniej (informacje niezweryfikowane). Spotkaliśmy wiele osób pochodzenia polskiego, niestety nikt nie mówił w ojczystym języku i oprócz znajomości niektórych potraw praktycznie nie kultywuje się rodzimej kultury. Wyjątkiem są Ukraińcy którzy mają osobny kościół i cmentarze. Z rozmów można było się dowiedzieć że panuje delikatna rywalizacja międzynarodowa, właśnie między Polakami i Ukraińcami. Ludzie których spotkaliśmy raczej nie są na bieżąco z sytuacją na Ukrainie i miałam wrażenie że nie bardzo się tym interesują. Parana jest mało zaludniona ludzie mieszkają na ranczach i w małych miastach, gustują w stylu Country niewiele podróżują po swoim stanie. W porównaniu do znanych nam zakątków Brazylii, stan ten okazał się najmniej gościnny. Ludzie na stacjach benzynowych czy w sklepach przyglądali nam się dziwnie, i nikt nie pytał skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że ludzie się do nas uśmiechają, a kierowcy pozdrawiają. Po trzech dniach jazdy w deszczu zdecydowaliśmy się na jazdę autostopem, okazało się to bardzo trudne pomimo znacznej przewagi samochodów typu pick-up czy ciężarówek wszelkiego rodzaju, nikt się nie zatrzymywał. Było nam zimno i byliśmy przemoczeni dodatkowo Rubena rower zaczął trochę szwankować (nie działały tylne przerzutki). Nie było łatwo. Dla mnie największą przeszkodą były tiry, które strasznie smrodziły na podjazdach, chlapały w nas deszczówką i tym z czym się zmieszała na asfalcie. Były też pozytywne momenty. Po całym dniu czekania złapaliśmy stopa z przesympatycznym Acacio, który ostatecznie zabrał nas do siebie do domu w którym spędziliśmy 3 noce. Wspólnie gotowaliśmy i rozmawialiśmy. Jadąc stopem przejechaliśmy przez terytorium indian Guarani. Przekroczyliśmy dwie wioski, ludzie sprzedawali rękodzieło przy drodze, a dzieciaki naciągały kierowców na pieniądze i słodycze. Generalnie dziwne miejsce i nie bardzo miałam ochotę je poznać. Moją uwagę zwróciły znaki drogowe, które zamiast zwyczajnego "Uwaga piesi na jedni" mówiły "Uwaga indianie na jezdni" - "Indigenas na pista"! Acacio zabrał nas do parku, w którym widzieliśmy po raz pierwszy kapibary i małe tukany! Zwierzęta dzikie lecz przyzwyczajone do obecności człowieka. Po opuszczeniu domu Acacio w Cascavel niedzielnym popołudniem mieliśmy już dobrą pogodę i 140 km drogi do Foz de Iguazu. Udało się nam też pobić rekord kilometrowy pokonując ponad 80 km jednego dnia. W Foz zatrzymaliśmy się w Domu Cyklisty ACCI - Asociacao Ciclistica Cataractas do Iguacu - miejscu przygotowanym specjalnie z myślą o osobach takich jak my. Stowarzyszenie udostępnia niezależny domek gdzie zmęczeni podróżnicy mogą spędzić dowolny czas! Stowarzyszenie chce stworzyć centrum dla podróżników rowerowych znane na całą Amerykę. Świetna inicjatywa! Zwłaszcza, że Foz to miejsce, które ze względu na swoje walory przyrodnicze, każdy chce odwiedzić. W książce wpisów jest już kilku Polaków m.in. Adela i Kris z www.biketheworld.com i Jan makowski:)
Powoli zbliża się moment opuszczenia Brazylii i już teraz czujemy, że nie będzie to łatwe rozstanie. Jedno jest pewne poznaliśmy Brazylię z najlepszej strony. Z perspektywy gościnnych domów, wesołych szkół, przepieknych plaż, małych wiosek oraz wielkich metropolii. Zarówno pod względem ludzi jak i przyrody Brazylia to raj na ziemi. Osoba odwiedzająca ten kraj bardzo szybko jest adoptowana przez mieszkańców, a turysta jest traktowany jak człowiek a nie jak chodzący dolar ;)
Podsumowując nasz sprzęt mogę wstępnie powiedzieć, że został dobrze dobrany. Rowery sprawują się dobrze w sumie łącznie złapaliśmy 4 gumy, wymieniliśmy felgę i przy okazji szprychy i po jednej lince od przerzutek. Ruben zużył jedną koszulkę, która z prawie czarnej zmieniła się na prawie białą. Ja jechałam praktycznie cały czas w jednych spodenkach, które jeszcze trochę pociągną. Namiot jest rewelacyjny i polecam go w 100% zwłaszcza w gorący klimat. Wystarczyło rozstawić jedynie sypialnie, która świetnie się wentyluje i szybko rozstawia. Mieliśmy małe przetarcie w podłodze ale już jest załatane. Nie gotowaliśmy zbyt wiele na kuchence. Kupione na ostatnią chwilę sandały są rewelacyjne na rower gdyż świetnie się trzymają pedałów nawet w deszczu, były tanie i nic się z nimi jak na razie nie dzieje. Ruben miał mniej szcześcia i już od miesiąca szukamy dla niego odpowiednich butów. Łącznie do tej pory przejechaliśmy ponad 5 500 km (dokładnie nie wiemy gdyż licznik włączyliśmy w 3 tygodniu podróży) z czego szacunkowo 1 300 km przejechaliśmy stopem.
W niedzielę chcemy wyjechać z Brazylii aby odwiedzić wodospady od strony argentyńskiej stamtąd przepłyniemy do Paragwaju aby poznać ten mało odwiedzany przez turystów kraj.
Wodospady Iguacu
W czwartek odwiedziliśmy Park Narodowy Iguacu. Miejsce jest świetnie przygotowane na masową turystykę. Przekraczając bramy parku czeka autobus, który wiezie odwiedzających 9 km w stronę wodospadów. Następnie idzie się przygotowanym szlakiem wzdłuż wodospadów około 2 km. Już u wejścia na taras widokowy grasuje grupka quati polująca na jedzenie wyrzucane przez turystów. Quati są teoretycznie dzikie ale całkowicie przyzwyczajone do ludzi i ich aparatów. Widok na wodospady jest niesamowity dookoła latają różnorodne motyle. Punktem kulminacyjnym jest wodospad Gardanta do Diablo (Diabelskie gardło) robiący niesamowite wrażenie, zwłaszcza że platforma znajduje się bardzo blisko zarówno jego początku jak i końca. Podobno strona argentyńska jest równie ciekawa a dodatkowo uwzględnia spacer po dżungli :)
1. Początek szarej trasy...
2. I tak przez cały tydzień. Ale widzieliśmy przy tej drodze pancernika!
3. Sinusoida wersja Parana
4. Polacy: właściciele stacji benzynowej od 40 lat:)
5. Deszczoschron i obiad.
6. Kolejne polskie akcenty w Irati
7. Irati
8. Autostop z pomocą przy rozładunku. Ciężarówka Acacio.
9. Acacio nam wieczór umila.
10. Kapibary w Cascavel
11. Pierwszy tukan!
12. Niczym polska wieś.
13. Takie cuda można na asfalcie znaleźć.
14. Po lewej Argentyna po prawej Paragwaj
15. W końcu!
16. Wodospady Iguazu.
17. Wodospady Iguazu
18. Motyla noga
19. U stóp Garganta de Diablo. Odległość jest znaczna a i tak wszyscy byli mokrzy.
20. Garganta de Diablo
21. Schmetterling
22. Wzruszenie kolejne!
23. :)
24. I jeszcze jeden.
25. Quati (po polsku Nasua)
Piekne zdjecia jak zwykle Szkodno. Tez sie wzruszylam jak czytalam o tym, ze wyjezdzacie z Brazylii. Czuc ze sie przywiazaliscie, a ja z wami :)
OdpowiedzUsuńNo i smiesznie, ze ta europejska czesc Brazylii jest mniej goscinna. O czyms to chyba swiadczy.
Buziaki
Wodospady to chyba najpiękniejsze pożegnanie z Brazylią, co?? :)
OdpowiedzUsuńNo i ten rogacz na Twojej ręce - cudo!!
Pozdrawiam i życzę dalszej mocy w nogach!!
Pozdrawiam
Karolina
Strasznie się cieszę, że jesteście ze mną! Dzięki :*
OdpowiedzUsuńZawsze Szkodno! :)
OdpowiedzUsuńZawsze Szkodno! :)
OdpowiedzUsuń