1. Dolina Sibundoy. Wyruszyliśmy o poranku z domu Dorys w Pasto. Choć ciężko było się z nią rozstać trzeba było ruszać na podbój Kolumbii. Pięknie położona droga wspinała się po wzgórzach, a my spokojnie sunęliśmy pod górę. Po drodze minęliśmy jezioro Cocha i po kilkunastometrowym podjeździe rozpoczęliśmy zjazd w dół, wymijając wszystkie sapiące ciężarówki. Pędząc tak czuliśmy jak z każdym kilometrem ociepla się powietrze - wjechaliśmy do Departamentu Putumayo. Wylądowaliśmy w przepięknie położonej rozległej dolinie Sibundoy. Jechaliśmy do domu hosta z Warm Showers, który okazał się nieobecny. W jego domu od jakiś dobrych kilku tygodni rezydowała trójka rowerzystów z którymi spędziliśmy wieczór. Dom hosta okazał się dość znacznie oddalony od naszej trasy ale warto było nadłożyć drogi dla przejażdżki po pięknej wiejskiej dolinie. Spędziliśmy tam zaledwie jedną noc... Miałam ochotę zostać tam dłużej...
2. O poranku wyruszyliśmy z domu hosta z powrotem na naszą trasę.
3. A trasa okazała się trudna. Pomimo że zapewniano nas że jest tylko 5 km pod górę a dalej 70 km w dół... Nic z tego było 15 pod górę...
4. Wdrapaliśmy się.
5. Potem zaczęła się jazda w dół jakieś kolejne 15 km trzęsawki po kamieniach. Po drodze było kilka restauracji.
6. Widoki moje ulubione :)
7. Ale niestety dość duży ruch samochodów ciasne zakręty wymagały koncentracji.
8. Pomimo trudów droga była magiczna.
9. Bardzo przypominała Drogę Śmierci z Boliwii. Jednak tamta trasa jest aktualnie atrakcją turystyczną i prawie nie ma na niej samochodów. Oprócz tego cały czas wiedzie w dół. Tu mięliśmy dużo podjazdów, a sama trasa jest około 3 krotnie dłuższa i pełna ciężarówek.
10. Po nocy spędzonej w jednej z restauracji, wyruszyliśmy leniwie o poranku. Mięliśmy nadzieję że mgła się podniesie i będziemy mogli obserwować zielone pejzaże...nic z tego...mięliśmy bardzo słabą widoczność.
11. Po tych wzgórzach zjechaliśmy. Stąd mogliśmy obserwować wlekące się pojazdy. Trasa jest niezwykle niebezpieczna. Wąska droga, momentami osypująca się, nie pozwala na ominięcie się dwóch pojazdów. Ostre zakręty na których nie ma mowy o jakiejkolwiek widoczności, do tego masa wodospadów często wylewających się na drogę. Osypujące się kamienie. Trasa nigdy nie jest płaska, wiedzie ostro w dół lub ostro w górę. Strażacy u których zatrzymaliśmy się w dalszym etapie, opowiadali że maja tam masę wypadków. Nie bez powodu drogę tą nazywają Trampolin de la Muerte - Trampolina Śmierci
12. Musieliśmy takim ustępować drogę.
13. Mega zmęczeni trzęsawką i koncentracją.
14. Chwila odpoczynku przy wodospadzie.
15. Gdy dojechaliśmy do Mocoa, stolicy departamentu Putumayo byliśmy wyczerpani. Było gorące późne popołudnie. Całe szczęście że strażacy nas przygarnęli. Rozbiliśmy namiot, wykąpaliśmy się po kilku dniach święta lasu. Kolejnego dnia postanowiliśmy odpocząć, więc spędziliśmy dzień ze strażakami, czyszcząc rowery i sakwy. Drugiego dnia pobytu wyjechaliśmy autostopem za miasto aby odwiedzić Wodospady na Końcu Świata. Mięliśmy "pecha" bo złapał nas monsun - padało pierwszy raz od wielu tygodni. Byliśmy przemoknięci ale w dżungli było pięknie i niezwykle klimatycznie.
16.
17. Co kawałek znajdywaliśmy naturalny deszczochron.
18. Pierwszy wodospad
19. Przepiękne schronienie pod skałami.
20. Gdy dotarliśmy do Wodospadu na Końcu Świata przestało lać :)
21. Wodospad o wysokości 70 m
22. Naturalny most
23. Kąpiel w krystalicznej wodzie.
24. Gdy wyjechaliśmy z Mocoa postanowiliśmy złapać stopa do odległego o 130 km Pitalito, gdzie odpiliśmy na rowerach 30 km z trasy do miejscowości San Agustin gdzie znajduje się Park Archeologiczny Unesco. Pomimo, iż miejscowość jest mega turystyczna udało nam się znaleźć darmowy nocleg. O poranku dnia następnego poszliśmy podziwiać znaleziska, jednak jedynie te darmowe Park okazał się dla nas za drogi. Poniżej tzw Chaquira
24. Kolejny kompleks tzw El Tablon
25. Wróciliśmy do Pitalito gdzie byliśmy ugadani z rodzicami jednego z rowerzystów których spotkaliśmy po drodze (w Ibarra). Spędziliśmy tam jeden dzień i ruszyliśmy dalej. Dom położony jest w bardzo ładnej kawowej okolicy.
26. Na całej trasie jest pełno wojska. W Kolumbii trwa nieoficjalna wojna domowa między wojskiem (rządem), a ukrytą w górach tzw guerrilla czyli FARC. Oprócz tego jest uzbrojona policja i grupy paramilitarne sponsorowane przez partie polityczne. Aktualnie trwa zawieszenie broni ale tak na prawdę nadal trwa wojna. Guerilla powstała jako opozycja dla ultraprawicowego rządu, który rozdzielał władze jedynie wśród elity kraju. FARC reprezentował biedną część społeczeństwa, z czasem role obu się zmieniały ale nadal jest taki podział. FARC ukrywa się w górach i dżungli utrzymując się z produkcji kokainy. Wojsko finansuje rząd i nielegalne wydobycie złota. To tak z grubsza.
27. Płasko :D
28. Coraz goręcej, jedziemy nadal w dół.
29. Opony już zjechane i coraz częściej łapiemy kapcia.
30. Kolejny wojak.
31.
32. Tierradentro, San Andres. Znów odbiliśmy 50km od trasy tym razem do miejscowości La Plata gdzie zostawiliśmy rowery by ruszyć stopem do miejscowości San Andres gdzie znajdowały się kolejne wykopaliska Unesco. Dotarcie do miejscowości okazało się dość skomplikowane: prawie zerowy ruch w tamtym kierunku, no ale udało się. Tierradentro to bardzo ciekawe grobowce wydrążone w skale, coś jak sztuczne jaskinie. Jest ich mnóstwo. Niektóre mają nawet 7 m. Na zdjęciu widzimy bardzo oryginalne schody, a z miejsca w którym stoi Ruben można zobaczyć niewielką salę.
33. Grobowce są ciekawie ozdobione.
34. Każdy stopień tych niesamowitych schodów ma ponad pół metra.
35. Do wnętrza wpada bardzo mało światła.
36. Po obejrzeniu kolejnych grobowców i krótkim odpoczynku z widokiem na dolinę pełną kawowych krzaczków ruszyliśmy z powrotem do La Plata. 5 km na piechotę, potem autostop z wywrotka pełną piachu i busik.
37. Kawa. Wielu z was pewnie zaskoczy że w Kolumbii pije się słodką "lurę". Owszem kawa jest dobra ale pije się tak słabą, że bardziej przypomina z wyglądu herbatę.
39. Dojechaliśmy do miejscowości Hobo gdzie przygarnął nas ksiądz. Cały nasz ekwipunek to sterta szmat pełnych dziur i plam.
40. Moja ulubiona guanabana :)
41.
42. Udało nam się załapać na fajny nocleg w Neiva stolicy deprtamentu Huila. Nocowaliśmy w tzw Domu Przejściowym gdzie dostaliśmy kolację i śniadanie. Neiva to okropne miasto a do tego było bardzo gorąco. Pomimo zmęczenia nie odpoczęliśmy zbytnio, gdyż pół nocy przegadaliśmy z kucharką, która okazała się osobą o bardzo ciekawej historii. Ciekawej i tragicznej. W każdym razie osoba z bardzo biednej części kraju pracowała przy zbiorach koki przeznaczonej do produkcji kokainy. Wyjaśniła nam z detalami wszystkie etapy produkcji do których miała dostęp. Opisała realia życia ludzi ich desperację w obliczu biedy z której nie mają szansy wyjść. Opisała jak przemycała narkotyki w swoim organizmie. Kobieta gdy już dotarła do celu, dostarczyła towar i czekała w mieszkaniu na pieniądze, w pokoju obok zamordowano mężczyznę który miał jej zapłacić. Na szczęście jej nic się nie stało i dostała swoje honorarium. Ryzyko zdrowia i życia, ryzyko spędzenia połowy życia w więzieniu z dala od rodziny i domu, ryzyko znalezienia się w niebezpiecznej sytuacji w środowisku handlarzy - zysk 1 800 zł... Dzięki tej kobiecie zrozumiałam znaczenie słowa bieda. Bieda z której nie ma żadnych szans się wybić o własnych siłach.
Po kilku godzinach snu ruszyliśmy do oddalonej o 25 km miejscowości Villavieja skąd mięliśmy zaledwie kilka kilometrów na Pustynię Tatacoa. Dotarliśmy tam przed południem. Gdy odpoczywaliśmy na placu niewielkiej lecz turystycznej mieściny, czwórka mężczyzn (którzy wcześniej do nas zagadali) przyniosła nam obiad i zimną wodę. Byliśmy w szoku. Ruszyliśmy na pustynię w sumie już na niej byliśmy ale ruszyliśmy w jej najładniejszy zakątek.
43.
44.
45.
46.
47.
48. Było faaaajnie
49.
50.
51. Było na tyle ciepło, a do tego nie było komarów ani skorpionów w najbliższej okolicy, że postanowiliśmy spędzić noc pod gwiazdami. Myśleliśmy że nie zobaczymy zbyt wiele ale po południu chmury się rozeszły i noc była przepiękna. To zdjęcie jest zrobione już o poranku.
52.
53.
55.
56.
57.
58. Gdy wyjechaliśmy z turystycznej części pustyni mięliśmy do pokonania kolejne 20 km pustyni w kierunku asfaltu i naszej dalszej drogi na północ. Po drodze spotkaliśmy ciekawą parę Francuzów którzy podróżują od roku z Meksyku do Argentyny z 2 letnim synkiem. Spędziliśmy sporo czasu wymieniając się informacjami i opowieściami. A tak się cieszyliśmy że uda nam się wyjechać z pustyni przed południem i przed upałem.
59. Nasze nieodłączne kompanki w podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz ma znaczenie...hahaha