6 gru 2014

Happy December :)

Poprzedni weekend spędziliśmy w Maceio z Ricardo. Oprócz niezbędnego odpoczynku, zjedliśmy obiad z jego rodziną, objechaliśmy miasto na rowerach a nawet dostaliśmy lekcję sztuki robienia naszyjników plus materiał niezbędny do ich wyrobu. Mieliśmy czas na leniuchowanie, zabawy z psem i gotowanie. Zrobiłam naleśniki z owocami, czekoladą i jogurtem greckim, muszę przyznać, że wyszły najlepsze jakie do tej pory zrobiłam :) Ricardo okazał się świetnym kucharzem a na dodatek na diecie lekkostrawnej. Spróbowaliśmy kuskus'u z mąki kukurydzianej, który choć bardzo powszechny w Brazylii jak dotąd nie przypadł nam do gustu. Jednak ten przygotowany przez Ricardo był wyśmienity, przyrządzony na parze z daktylami i bananem. W poniedziałek Ricardo towarzyszył nam przy wyjeździe z miasta. Nie mógł się też oprzeć okazji przejażdżki na naszych rowerach, hehe. Ja za to czułam się o wiele wygodniej na jego rowerze ze względu na siodełko...Więc co Ricardo zaproponował zamianę! Mam teraz o wiele lepiej dopasowane siodełko! Brazylijczycy nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Ruben postanowił przy okazji też zmienić swoje i zajechaliśmy do magazynu z tanimi częściami rowerowymi. Gdy właściciel usłyszał naszą historię sprezentował Rubenowi nowe siodełko! Następnego dnia na trasie spotkaliśmy Portugalczyka Rucas'a, który podróżuje już 2 lata i powiedział nam, że nie zapłacił dotąd za żadną cześć do roweru, a wymienił ich już sporo. Z jego doświadczenia Brazylijczycy to naród lubiący pomagać, dzielić się tym co ma zdecydowanie bardziej niż reszta mieszkańców Ameryki Południowej. 

Mogliśmy tego doświadczyć kolejnego poranka kiedy przystanęliśmy na śniadanie w barze. Zagadały tam do nas dwie dziewczyny przebrane za Mikołajki. Po krótkiej rozmowie oznajmiły, że śniadanie jest na ich koszt! Kilkadziesiąt kilometrów później zatrzymaliśmy się w aby odpocząć w godzinach obiadowych przy restauracji. Poszłam zapytać ile kosztuje posiłek (zazwyczaj jest stała stawka i otwarty bufet) a następnie wróciłam do Rubena aby się wspólnie zastanowić czy jemy tu czy szukamy czegoś tańszego. Nie zdążyliśmy zamienić dwóch zdań gdy właścicielka bufetu zaproponowała nam jedzenie. Tego dnia nie wydaliśmy ani grosza na jedzenie! Później okazało się, że w tej samej restauracji kobiety ugościły też podróżników z Argentyny, których poznaliśmy w Praia da Pipa!

Cały poprzedni tydzień nocowaliśmy w szkołach. Myślę że poznajemy Brazylię z najlepszej możliwej strony. Dzieciaki są super, zwłaszcza te z małych miejscowości. Zadają pełno pytań, oglądają rowery. My zamiast sprzedawać bransoletki uczymy dzieci jak się je robi. Tu na prawdę, każdy chce mieć bransoletkę ze sznurków zwłaszcza w kolorach rasta :) Tak więc dzielimy się naszą skromną wiedza w tej dziedzinie. W jednej miejscowości Lagoa Azul przycupnęliśmy nad rzeką aby uchronić się przed prażącym słońcem i zagadały do nas miejscowe dzieciaki oraz te pracujące (!!) w mobilnym cyrku. Dzieci szybko załapały metodę i w godzinę zrobiły swoje bransoletki jak się okazało wprawy nabyły robiąc sieci rybackie...;)
Strasznie mnie cieszy dzielenie się wiedzą. Marzyłam raczej o nauczaniu angielskiego ale chyba właśnie bransoletki mogą się im bardziej przydać :)

Jadąc na rowerze odwiedzamy małe miejscowości, w których prawie każda specjalizuje się w wytwarzaniu czegoś regionalnego. Są to różnego rodzaju wyroby z drewna, meble, regionalne specjały np. cocada (kokos starty i połączony z cukrem), miód, bezy o smaku limonki. Byliśmy w miejscowości, w której wieczorem kobiety siadały na progu swoich domów i wyplatały kosze, maty na stół i torebki. W miasteczkach nadmorskich ludzie żyją jak na wsiach. Rodziny są wielodzietne czasami po 12-13 pociech. Co roku nowa ciąża. Poznaliśmy bliżej rodzinkę, która zaprosiła nas na kolację gdzie babcia miała 32 wnuki! Odwiedzając szkoły publiczne powoli maluje nam się obraz brazylijskiego systemu edukacji. Zaczynam rozumieć dlaczego tuż przed mundialem ludzie protestowali i manifestowali potrzebę reform w tym sektorze. Szkoły generalnie (nie wszystkie!) są dość zaniedbane, pracuje w nich mnóstwo ludzi, zdecydowanie więcej niż jest to potrzebne. W szkołach panuje bardzo luźna atmosfera sale są zawsze otwarte w celu lepszej cyrkulacji powietrza gdyż klasy liczą ponad 40 osób i jest w nich na prawdę duszno. Dzieci mogą swobodnie wychodzić i wchodzić do sali, nie ma dyscypliny ani atmosfery do nauki. Panuje luzacka i bliska relacja uczeń-nauczyciel, co akurat jest bardzo dobre. Często widzimy jak dzieciaki przybijają piątki czy wymieniają uściski z dyrektorką i resztą nauczycieli;) Edukacja publiczna oznacza brak nadzoru. Nikt nie może zwolnić nauczyciela czy reszty personelu gdy ci nie wywiązują się ze swoich obowiązków. Nauczyciele zarabiają niewiele więcej od osób niewykształconych pracujących na niższych szczeblach co nie jest zbyt motywujące do tak trudnej pracy. Dzieci mają zapewnione wszystkie posiłki jednak te są bardzo skromne kontrastując je z najtańszymi nawet jadłodajniami. Nauczyciele twierdzą, że duża część pieniędzy jakie otrzymuje szkoła trafia do prywatnych kieszeni na czym cierpi jakość jedzenia. W szkołach pracuje dużo osób, które praktycznie nic nie robią. Według nauczycieli, z którymi poruszamy te kwestie dzieci uczęszczające do szkół publicznych nie mają szans na karierę w porównaniu do bogatej młodzieży ze szkół prywatnych. Na uniwersytety trafia garstka ambitnych i zdeterminowanych uczniów z biednej części społeczeństwa.
Zobaczymy czego jeszcze dowiemy się po drodze...

Tymczasem dojechaliśmy do stolicy najmniejszego stanu Brazylii Sergipe czyli Aracaju. Miasto jest poprzecinane rzekami i robi naprawdę dobre wrażenie choć Maceio bardziej przypadło nam do gustu gdyż ma plażę wzdłuż, której wiedzie droga rowerowa. Miasto jest niewielkie i spokojne.

W Aracaju zostajemy do poniedziałku u kolegi Enio z Recife, także zagorzałego fana rowerów! W salonie mieszkania, w którym się zatrzymaliśmy na ścianie jako dekoracja wisi odrestaurowany rower typu "ostre koło" z 1977 roku! Przepiękny.

Jesteśmy niecałe 300 km od Salvador'u, stolicy jednego z największych stanów Brazylii - Bahia. Tam najprawdopodobniej będziemy spędzać Boże Narodzenie.

To na razie tyle... Dzięki!
Pa

1. Mieszkanie Ricardo

2. Ciclovia w Maceio

3. Pyszny kuskus i zielone banany na parze

4. Rodzinny obiad

5. Robienie bransoletek

6. Na promie.

7. Przystanek w szkole (w godzinach największego gorąca szukamy schronienia).

8. A po obiedzie lekcje... Dzieci chciały nam zapłacić za tę wiedzę, hahaha.

9. Caloi 1977 własność Marcos'a z Aracaju :)

10. Nie dostałam nic na mikołaja :( hehe

11. Ręcznie robione

12. 40 kilometrów sinusoidy...to był ciężki dzień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha