26 maj 2015

Wiatrem w twarz, piaskiem w oczy

Odkurzyliśmy rowery, załadowaliśmy sakwy i ruszyliśmy w drogę. Niby minęło niecałe dwa miesiące a musieliśmy się na nowo przyzwyczaić do ciężaru i wysiłku. Po niespełna pięciu kilometrach postanowiliśmy zboczyć z trasy na drogę gruntową. Nie byliśmy chyba jeszcze gotowi na tolerowanie rozpędzonych tirów. Droga wiodła między polami uprawnymi równolegle do trasy, którą początkowo mięliśmy jechać. Jak się okazało droga ta doprowadziła nas do celu czyli miejscowości Canada de Gomez bez konieczności włączania się w ruch uliczny. Tym samym pierwszy dzień minął nam naprawdę spokojnie, zwłaszcza że jechaliśmy prosto do domu hosta i nie musieliśmy się martwić o nocleg.
Tereny przez które teraz jedziemy w prowincji Santa Fe są na prawdę nudne. Pola uprawne, gdzieniegdzie stada krów i nieciekawe miejscowości niczym się od siebie nie różniące. Jest płasko co oczywiście nam sprzyja ale jest okropnie monotonnie i nieciekawie. W piątek dojechaliśmy do miejscowości Tortugas gdzie zostaliśmy ugoszczeni w ośrodku sportowym. Gorący prysznic, wielka sala do dyspozycji, sympatyczni ludzie i piłka do kosza! Już od jakiegoś czasu miałam wielką ochotę "sobie powrzucać", hehe. Pomimo zmęczenia  pograliśmy sobie trochę :) Ruben był dość mocno przeziębiony i bolały go plecy więc po kolacji poszliśmy spać z zamiarem spędzenia kolejnego dnia na minimalnym wysiłku. Na ostatnią chwilę przed snem znalazłam na CouchSurfing'u osobę oferującą gościnę w miejscowości oddalonej o 8 km. Profil Laury i Pablo był całkowicie pusty nie było nawet zdjęcia ale prawie natychmiast potwierdzili, że możemy się u nich zatrzymać. Ruben zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Laura i Pablo okazali się przewspaniali a do tego byli wegetarianami więc nie musiałam się stresować, że ktoś będzie się martwić tym jak mnie ugościć. Byliśmy ich pierwszymi gośćmi, a oni naszymi pierwszymi hostami z tej witryny. Spędziliśmy z nimi cały weekend, świetnie nam się rozmawiało, gotowało, spacerowało. Laura jest instruktorką jogi i drugiego wieczoru pokazała mi kilka ćwiczeń pozwalających przygotować się do rowerowego dnia. Ruszyliśmy w poniedziałek rano, a po przejechaniu 30 km dostaliśmy wiadomość od Laury, że w Bell Ville (miejscowości oddalonej o kolejne 60km) czeka na nas jej koleżanka gdzie możemy spędzić kolejną noc! Do Bell Ville dojechaliśmy stosunkowo późno bo już po zmroku. W domu Yaniny po ulokowaniu się i gorącym prysznicu zostaliśmy poproszeni o udzielenie wywiadu dla lokalnej telewizji. W ogóle sie tego nie spodziewaliśmy - taka niespodzianka. Wywiad opublikowalismy na facebook'u jakiś tydzień temu - trzeba przyznać, że trochę go pocięli i ma się wrażenie, że mówimy tylko o Argentynie a nie Brazylii. No ale mamy jakąś tam pamiątkę. Rano dnia następnego pojawił się redaktor z lokalnego radio i udzieliliśmy kolejnego wywiadu. Ten sam redaktor zorganizował nam nocleg w Villa Maria gdzie mięliśmy dojechać popołudniu tego samego dnia. Jak widać mięliśmy ostatnio trochę szczęścia :)
Po za tym po drodze nie robimy zbyt wiele zdjęć krajobraz jest monotonny droga dość niebezpieczna ze względu na brak pobocza i tiry. Kiedy tylko możemy jedziemy drogami pobocznymi. Po raz kolejny też mogliśmy się przekonać jak wielkim wrogiem rowerzysty jest wiatr. Kolejne etapy pokonowyaliśmy w żółwim tempie i wielkim wysiłku. Pampa - płasko niczym stół a my jechaliśmy 7 km/h. Byliśmy wykończeni a pokonywaliśmy stosunkowo małe odległości. Jadąc pobocznymi drogami choć trochę osłoniętymi od wiatru musieliśmy się zmagać z komarami, których ze względu na obfite deszcze w ubiegłym miesiącu było całe mnóstwo, lub luźnym piaskiem który co podmuch wiatru wdzierał nam się do oczu. Gdy zmęczył nas wiatr i trąbiące tiry zjeżdżaliśmy na poboczną drogę. Kiedy zaś zmęczył nas piach i owady wracaliśmy na asfalt. Były też oczywiście dobre odcinki gdzie mogliśmy nabrać prędkości, mięliśmy też szczęście do słonecznej pogody. Zazwyczaj jest o tej porze roku około 15 stopni a mięliśmy w tym tygodniu słońce a temperatura osiągała nawet 30stopni. Jakieś 15 km za Villa Maria zaczął za nami biec mały szczeniak, a przy drodze nie było żadnego domostwa. Z doświadczenia argentyńskich dróg wiem, że psy nie mają w takich miejscach najmniejszych szans. Nasza droga usłana jest rozmazanymi na asfalcie zwłokami psiaków, skunksów różnego rodzaju ptactwa, gadów a ostatnio także płazów. Zabrałam szczeniaka pod pachę przewiozłam jakieś 2 km do najbliższej haciendy. Na szczęście przyjęli go i obiecali odstawić go w bezpieczne miejsce. W następnej miejscowości James Craik dostaliśmy schronienie u Ochotniczej Straży. Przyjęli nas z otwartymi ramionami i ... zaprosili prasę - kolejny wywiad dla lokalnej telewizji i radia. Z James Craik jechaliśmy nadal pod wiatr, mnie bolała noga na tyle, że momentami nie mogłam wykonać żadnego ruchu i musiałam schodzić z roweru. Przyznam, że gdyby nie ludzie jakich spotkaliśmy w tym tygodniu chyba bym się poddała i porzuciłą rower. Wiatr, tiry do tego ból nogi, przeziębienie Rubena... Było ciężko ale udało nam się dojechać do celu jaki sobie obraliśmy na kolejny odpoczynek. Pokonaliśmy 420km!
W piątek dojechaliśmy do miejscowości Alta Gracia niedaleko Cordoby, gdzie mięliśmy nagrany nocleg u rowerzysty z WarmShowers, który rok wcześniej zakończył swoją wyprawę rowerową Alaska-Ushuaia. Alta Gracia to miejscowość, w której dorastał Ernesto "Che" Guevara. Odwiedziliśmy muzeum ulokowane w jego domu gdzie mieszkał wraz z rodziną w latach 1932-43. Muzeum okazało się bardzo ciekawe (i tanie z legitymacją studencką...;)) zwłaszcza część dotycząca jego podróży po Ameryce Południowej. Ernesto "Che" Guevara w wieku 21 lat wyruszył na rowerze z Buenos Aires i dalej podróżował przez Rosario-Cordobę-Santiago del Estro w kierunku północy Argentyny. W trakcie swej pierwszej podróży pokonał 4000 km i po raz pierwszy zaobserwował różnice społeczne jakie istniały wówczas w jego kraju. Kolejną podróż odbył w 1951 roku na motorze także z Buenos Aires w kierunku Patagonii Argentyńskiej dalej do Santiago de Chile i Peru gdzie zepsuł się jego motor. Podróż jednak kontynuował dalej na tratwie do granicy z Brazylią, Kolumbią i Peru. W czasie kolejnej podróży Che dotarł do Ekwadoru, Gwatemali i Meksyku gdzie poznał w 1955 roku Fidela Castro.  W muzeum widzieliśmy zarówno motor i rower :)
Przydomek "Che" nadał mu znajomy w Gwatemali. Che to zwrot niezwykle popularny w hiszpańskim ale typowy wyłącznie dla Argentyńczyków. Często właśnie tym zwrotem rozpoczyna się zdanie lub zwraca się do rozmówcy. Ernesto zapewne używał tego zwrotu nagminnie, a w innych krajach hiszpańskojęzycznych było to czymś zupełnie nieznanym stąd nadano mu ten pseudonim.

Ciekawostki
W niewielkich miejscowościach jakie odwiedziliśmy do tej pory w Argentynie m.in. Yapeyu, General Roca czy James Craig ludzie mają dziwny zwyczaj. Po pierwsze nikt nie spaceruje wszyscy poruszają się na skuterach, motorach czy samochodami. Ludzie nie bardzo mają dokąd jechać więc robią sobie przejażdżki 20 km/h a gdy dojadą do ostatniej ulicy zawracają by rozpocząć kolejną rundkę.. Ekstremalną wersję spacerowania autem widzieliśmy w Puerto Madryn gdzie ludzie poruszali się powolutku wzdłuż bulwaru, a z okna auta wystawała ręka prowadząca psa na smyczy... Taki to obraz leniwych Argentyńczyków ;)

Większość miejscowości w Argentynie zbudowana jest na planie kwadratu. Ulice biegną prostopadle a osiedla tworzą idealne kwadraty czyli tzw. cuadras. Gdy pytamy o drogę zawsze dostajemy instrukcję w stylu: 2 kwadraty w prawo 6 kwadratów w lewo.

Alfajor (czyt. alfahor) - typowe argentyńskie ciastko dostępne w absolutnie każdym sklepie. Ciastko jest okrągłe i przekładane "Dulce de Leche" będącym prawdziwym przysmakiem Argentyńczyków. Dulce de Leche to coś jak nasze krówki tyle że w stanie kremowym gotowym do smarowania. Najlepsze (i najdroższe) alfajory to te marki Havana, jeszcze nie mięliśmy okazji ich spróbować. Te najtańsze też są dobre:)

Dziś 26 maja dojechaliśmy do Cordoby naprawdę dużej miejscowości jak na Argentyńskie warunki. Niestety pogoda się popsuła i jest dość zimno - około 15 stopni i przelotnie mży. Zdecydowaliśmy się wjechać do tego miasta choć nie musieliśmy ze względu na dostępność i duży wybór części rowerowych. Dalej w stronę Boliwii może być ciężko o dobry sprzęt. Musiałam wycentrować przednie koło i wymienić kilka szprych, a jako że w przednim kole mam dynamo wbudowane w piastę szprychy są nietypowego rozmiaru - a więc trudno dostępne. Na szczęście udało mi się znaleźć dobry warsztat z dobrej jakości sprzętem. Jutro odbieram koło i najprawdopodobniej ruszamy dalej w stronę Salty.

1. Pierwszy dzień pedałowania po długiej przerwie.

2. Uwielbiam nietypowe noclegi.

3. No i trzeba było zawracać.

4. Spacer na piechotę w Genaral Roca

5. Wspólne gotowanie w domu Laury i Pablo - bardzo polubili masło czosnkowe polskiego przepisu :)

6. Piaszczysto-wietrzny odcinek.

 7. Dojeżdżamy do Alta Gracia - gdzie Che Guevara w dzieciństwie przyjechał się leczyć na astmę.

8. Pobocze w Argentynie szału nie robi...

9. Młody Ernesto Guevara w podróży rowerowej.

10. Rower Erniego.

11. ...i trasa jaką odbył (na rowerze)

12. Comandante był mało rozmowny ale uśmiech mu z twarzy nie schodził ;)

13. Dulce de leche

14. Alfajores

15. Kolejna duma Argentyńczyków - Parilla. Mięsna uczta przygotowywana praktycznie w każdą niedzielę i inne odświętne okazje. 

16. Zostaliśmy zaproszeni na imprezę urodzinową (z mojej prawej - Nico, który nas u siebie gościł w Alta Gracia)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha