18 sty 2015

Malowniczo ^_^

Po nocy spędzonej na lotnisku byliśmy nieprzytomni ze zmęczenia. Okazało się, że lotnisko działało pełną para przez całą noc i ciężko nam było znaleźć chwilę spokoju - pominę fakt, że skończyłam pracę nad postem o 2 nad ranem :P Zdjęcia ładowały się prawie dwie godziny, a moja cierpliwość została wystawiona  na najwyższą próbę! Rano w ciężkiej atmosferze ruszyliśmy wgłąb lądu. Nasza trasa wzdłuż brzegu nie miała ciągłości więc zmuszeni byliśmy wskoczyć na drogę krajową BR - 101. Tego dnia przejechaliśmy 68 km i dojechaliśmy do miasta Eunapolis którego główną arterią jest wspomniana trasa. W miejscowości tej mieliśmy kontakt do właściciela warsztatu samochodowego, którego poznaliśmy gdzieś po drodze dwa dni wcześniej. Z dala od brzegu oceanu temperatura bądź też jej odczuwalność znacznie się zmieniły i było nam znacznie bardziej gorąco. Po drodze dostaliśmy arbuza, którego próbowaliśmy kupić ;) W Eunapolis dostaliśmy mieszkanie nad sklepem do wyłącznej dyspozycji. Następnego dnia rano mieliśmy ruszyć w niezbyt przyjemną trasę po bardzo zatłoczonej krajówce, którą znaliśmy już z poprzednich stanów. Okazało się jednak, że na odcinku, na którym aktualnie przebywaliśmy nie ma pobocza lub jest ale w bardzo złym stanie. Zdecydowaliśmy się podejmować ryzyka i złapać stopa przynajmniej do granicy pomiędzy stanami Bahia i Espirito Santo. Udało się nam złapać ciężarówkę jadącą w tym samym kierunku. Początkowo załadowaliśmy się na naczepę razem z rowerami i tak pokonaliśmy około 40 km, jednak dalszą część trasy spędziliśmy już z kierowcą w kabinie. Jechało się super w klimatyzowanym wnętrzu lekko przysypiając czy rozmawiając. Zjedliśmy wspólny obiad, za który jak się domyślacie nie pozwolono nam zapłacić ale na szczęście mieliśmy przy sobie owoc drzewa chlebowego (jack fruit) więc mogliśmy się choć trochę zrewanżować. Przejechaliśmy z Marcosem ponad 400 km przekraczając granicę kolejnego stanu o około 200km. Trasa jaką mieliśmy pokonać byłaby ryzykowna i męcząca przede wszystkim ze względu na tiry choć potężne wzniesienia jakie oglądaliśmy przez okna ciężarówki też by się do tego przyczyniły. Jako, że do celu (około 30 km od Vitorii) dojechaliśmy około północy i nie było zbyt wielu możliwości aby znaleźć bezpieczne miejsce na nocleg rozbiliśmy namiot na naczepie! Rano pożegnaliśmy się z Marcosem i ruszyliśmy w stronę stolicy. W między czasie krajobraz zmienił się znacznie. Espiritu Santo to bardzo górzysty region oraz znacznie bogatszy od dotychczas odwiedzonych. Opuszczając stan Bahia tym samym pożegnaliśmy się z potężnym regionem Nordeste, który obejmował całą naszą trasę przez Brazylię. Nordeste uważane jest za region biedny i zacofany, to tu w najsłabszej kondycji jest edukacja i medycyna. Ludzie zarabiają znacznie mniej niż na południu i musze przyznać, że widać to na pierwszy rzut oka. Wydaje się jakbyśmy znów byli w Europie, ulice są czystsze, szkoły odnowione i zadbane, a chodniki gładkie i szerokie. Ludność z czarnej zmieniła się na bardzo europejskopodobną, jest wiele osób o bardzo jasnej karnacji i niebieskich oczach co oznacza że już się tak nie wyróżniamy :)  Stolica nas zachwyciła, miasto ma wyjątkowe położenie nad malowniczą plażą, z której widać liczne wyspy, a centrum poprzecinane jest górami i mostami. Tuż po wjeździe do stolicy zostaliśmy zatrzymani i zaproszeni przez nauczyciela geografi do jego domu na obiad i pogawędkę. Niestety nie udało nam się znaleźć noclegu w Vitorii i ruszyliśmy na obrzeża do przylegającej i jak się okazało bogatej miejscowości Vila velha. Tam po dojechaniu na plażę zostaliśmy zgarnięci przez kolejną rodzinkę na noc, a rozmawiało się nam tak dobrze, że zostaliśmy do popołudnia dnia następnego. O poranku wybraliśmy się z Rubenem na spacer po nadmorskich skałkach, z których rozpościerał się niesamowity widok na okoliczne pasma górskie i stolicę. Udało nam się zaobserwować ... Rubenowi udało się zaobserwować a następnie pokazać mi tak wyczekiwane żółwie morskie! Choć dzieliła nas spora odległość można było zobaczyć ich mordki. Do tego najspokojniej w świecie pływały sobie przy skałach i mieliśmy sporo czasu na obserwację, a było ich przynajmniej pięć (podobno rzadkość).
Jadąc dalej już wzdłuż brzegu znów mogliśmy cieszyć się bryzą znad oceanu, która momentami wręcz pchała nas do przodu a czasami prawie przewracała rowery. Droga była bardzo zmienna momentami całkowicie płaska by za chwilę zmienić się w mocno pofałdowaną dość trudną sinusoidę. W efekcie jechało się bardzo dobrze i nasza średnia z 50 km dziennie zmieniła się na 70 km, nie bez znaczenie jest też fakt, że odległości pomiędzy miejscowościami są niewielkie i pozwala to na łatwiejszy rozkład sił.
W piątek spędziliśmy noc na werandzie domu właścicielki fazendy, którym opiekuje się przesympatyczny staruszek - Luis Lazzaro, natomiast on sam mieszka w skromnym domku obok. Luis pracował na fazendzie przez całe życie, a po przejściu na emeryturę właścicielka zaproponowała mu aby został w swoim domu na fazendzie. Luis to syn Włocha, który przybył do Brazylii w celu poszukiwania lepszego życia i tu ożenił się i osiedlił. Luis praktycznie nie pamięta swojej matki, a jego żona zmarła dość młodo zostawiając go samego z 8 dzieci. Staruszek opowiadał nam jak to udawało mu się godzić wszystkie obowiązki no ale nie ukrywał że strasznie się męczył. Teraz mieszka sam i jest z tego powodu szczęśliwy. Co niedzielę odwiedzają go dzieci i wnuki, których ma aż 16! Bardzo polubiłam tego pana gdyż pomimo tak ciężkiego życia jest niesamowicie pogodny i cały czas żartuje. Ma 74 lata lecz cały czas jest bardzo aktywny, łowi ryby, gotuje, ogarnia gospodarstwo czy jeździ po zakupy. Ponadto przygotowuje litry lodów, które chyba stanowią większość jego pożywienia...ach Ci Włosi nie uciekną przed swoją naturą :P Gdy odwiedziliśmy go zaczął wyciągać z zamrażarki wszystkie smaki, oczywiście musieliśmy spróbować wszystkich. Dla siebie wyciągnął wielką miskę, do której nałożył znaczną porcję. My po 2-3 dokładkach byliśmy pełni co on skwitował hasłem "Ja dopiero się rozkręcam". Dom położony jest w pięknej okolicy pomiędzy dwoma wzniesieniami przez które wiedzie trasa oraz nad jeziorkiem i przy plaży. Pomimo świetnych warunków tej nocy spaliśmy trochę nerwowo gdyż okazało się, że Luisa napadnięto już 4 razy z bronią w ręku. Oprócz kradzieży, na którą chyba nie chciał pozwolić został pobity i ma teraz problemy z mówieniem. Teraz zawsze ma przy sobie pistolet i jak się chwalił "już jednego pogonił". Luis jest bardzo zadowolony z życia i pomimo takich przejść przywitał nas z zaciekawieniem gdy pojawiliśmy się u niego na podwórzu. Lody były bardzo dobre dla zainteresowanych oznajmiam, że mam przepis:)
Wczoraj udało nam się wjechać do stanu Rio de Janeiro, który jak na razie nie wydaje się interesujący. Jest bardzo sucho wietrznie i jedzie się dość ciężko. Klimatem przypomina Ceara i Rio Grande do Norte choć wiatr wydaje się o wiele bardziej gorący i panuje susza. Przy trasie mijamy potężne pola ananasów i trzciny cukrowej. Jesteśmy już bardzo blisko stolicy - w tym tygodniu nareszcie odwiedzimy Rio de Janeiro!

1. Eunapolis z rodzinnym interesem

2. Na tirze fajnie jest!

3. Ja i naczepa.

5. Gdzieś pomiędzy Bahia i Espirito Santo

7. Na tirze fajnie jest!

8. Nietypowy nocleg

9. Nie zmuszać dziecka do zdjęcia. Z rodzinką w Vitorii

10. Plaża w Vila Velha

11. Widok na Vitorię

12. Nieudany selfi  z widokiem na Vitorię

13. Widoki z drogi

14. Na plaży koło domu Luisa.

15. Wschód słońca na plaży koło domu Luisa (zapomniałam dodać, że w Espirito Santo mają czas letni czyli teraz mamy 3 h różnicy z Polska)

16. Luis i jego speciały

17. Widok sprzed domu Luisa

18. W Stanie Rio!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha