6 lip 2015

Andy i Atacama

Wyjechaliśmy z Salty nie bardzo wiedząc jaką trasę obrać. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na drogę gruntową ale z większą ilością miejscowości na szlaku. Po 30 kilometrach dojechaliśmy do miejscowości będącej tzw. drzwiami do Andów. W owej miejscowości poinformowano nas że w górach pada śnieg, jest silny wiatr a droga wiedzie ostro pod górę. Oczywiście posłuchaliśmy rad i zdecydowaliśmy się na jazdę autobusem docierając po 4 h do San Antonio de los Cobres. Droga obserwowana z okna autobusu wydawała się bardziej przystępna niż to sobie wyobrażaliśmy ale po wyjściu z pojazdu okazało się, że jest bardzo zimno i wieje silny wiatr. No nic. Dotarliśmy do San Antonio de los Cobres miasteczka położonego 3770 m n.p.m.w którym kończy bieg sławny Tren de los Nubes czyli mw. Pociąg Chmur. Pociąg ten ma niesamowitą trasę wiodącą przez tunele, wysokie mosty gdzie momentami tory wznoszą się powyżej linii chmur. Samo San Antonio okazało się zwyczajnym miasteczkiem z niskimi budynkami z gliny. Ludność zdecydowanie rdzenna, większość kobiet tradycyjnie odziana w kolorowe tkaniny. Z naszych informacji wynikało, że miejscowość jest dość często odwiedzana i dobrze skomunikowana jednak oprócz drogi do Salty, którą dotarliśmy do miejscowości nie było innej asfaltowanej trasy. Po dwóch dniach aklimatyzacji do znacznej wysokości wspomagając się liśćmi koki, które zgodnie z rekomendacją niwelowały ból głowy i kołatanie serca objawiające się przy minimalnym nawet wysiłku ruszyliśmy w stronę Los Cobres. Niewielka miejscowość na mapie oddalona było o 60 km drogi praktycznie płaskiej lecz momentami mocno piaszczystej bądź żwirowej. Trasa zajęła nam ponad 8 godzin a po drodze minęliśmy łącznie może z 10 pojazdów. Widoki niesamowite. Cudownie niebieskie niebo, Andy, odległe Salary, leniwie skubiące krzaki lamy spowodowały, że znów pokonaliśmy jeden z najpiękniejszych odcinków jak do tej pory. Do Los Cobres położonego w samym sercu Andów i pustyni dotarliśmy okropnie zmęczeni ale szczęśliwi. W mieścinie którą tworzyło maksymalnie 20 glinianych budynków ugościli nas policjanci. Ugotowali obiad, poczęstowali wifi i gorącym prysznicem. Następnego dnia czekała nas trasa 30km piasku i 35 km asfaltu ostro pod górę do miejscowości Susques. Trasa okazała się zabójczo ciężka. Byliśmy zmęczeni po poprzednim dniu, z obolałymi ramionami od pchania roweru przez grząskie piaski. Trasa choć krótsza okazała się bardzo wyczerpująca 30 km pokonaliśmy w 6 godzin tym razem częściej zatrzymując się na odpoczynek. Gdy dotarliśmy do asfaltu mięliśmy ochotę skakać ze szczęścia. Było stosunkowo późno i wiedzieliśmy, że do Susques dotrzemy już po zmroku. Po 15 km okazało się że Rubena opona jest uszkodzona na obwodzie. Musiał ją ściągnąć zakleić taśmą i ponownie napompować. Zrobiło się późno żadnych samochodów na trasie wiodącej pod górę przez kanion. Znów złapaliśmy autobus na resztę trasy. W Susques spotkaliśmy Oscara, który jak się okazało wraz ze swoją dziewczyną Luz także podróżuje na rowerze. Zatrzymali się w szpitalu gdyż Luz na piaszczystej trasie miała wypadek i dość poważnie zraniła się w kolano. Miejscowość okazała się mało gościnna pomimo mrozów w nocy władze nie chciały udostępnić nam żadnego schronienia aby rozstawić namiot. Ostatecznie znaleźliśmy miejsce i choć bardzo zimne było dość wygodne. Znaleźliśmy też grzejnik który po niewielkiej naprawie działał świetnie. Szpital choć nowy wielki i całkowicie pusty nie udzielił Luz dachu nad głową, która praktycznie nie mogła chodzić. Po dwóch dniach lekarz wypisał ją wiedząc, że nie ma się gdzie zatrzymać nie chciał nawet wypożyczyć materaca. Może wam wydaje się dziwne, że chcieliśmy spać w szpitalu bądź wynajmować materac, jednak tu warunki są zupełnie inne. Byliśmy w samym centrum gór oddaleni od innych miejscowości minimum 200 km w każdą stronę. W nocy temperatura spadała do -10 stopni. Luz po nocy spędzonej na zamarzniętej podłodze w udostępnionej nam sali poczuła się znacznie gorzej, postanowiliśmy przycisnąć księdza aby udostępnił nam salę z materacami. Po niewielkim ale dość uporczywym szantażu, zgodził się! My ruszyliśmy dalej w stronę granicy (Paso de Jama) i San Pedro de Atacama w Chile.
Na granicy w Jama kazało się, że nie możemy jej przekroczyć na rowerach ze względu na złe warunki pogodowe i odległości. Paso de Jama położone jest na wysokości 4200 m n.p.m., a kolejna miejscowość czyli San Pedro de Atacama oddalona jest o około 200km. Powietrze na tej wysokości jest rzadkie i ma się wrażenie, że pomimo głębokiego wdechu płuca nadal są puste. Dotarliśmy do granicy tuż przed jej zamknięciem a ja na prawdę nie chciałam spędzać tam nocy. Byłam skoncentrowana na wydostaniu się z tego nieprzyjaznego wietrznego miejsca. Mięliśmy farta tuż przed zamknięciem pojawił się luksusowy autokar turystyczny. Początkowo chcieli zarobić na naszej sytuacji, jednak byliśmy całkowicie spłukani z gotówki. Zostało nam 10 pesos. Ostatecznie zabrali nas za darmo, a w autobusie spotkaliśmy Piotrka i Bartka z Warszawy, którzy byli w drodze do Boliwii. Chłopaki dali nam co mięli do jedzenia za co byliśmy ogromnie wdzięczni.

W San Pedro pierwszą noc spędziliśmy w hostelu. Musieliśmy się umyć po kilku dniach absolutnego braku higieny. Odpoczęliśmy i następnego dnia dostaliśmy zaproszenie od Carlos'a z WarmShowers! Spędziliśmy u niego kilka dni podczas których szukaliśmy lokum do wynajęcia. Ja znalazłam pracę w agencji turystycznej już pierwszego dnia poszukiwań. Miałam oferować turystom dostępne wycieczki. W pracy wytrzymałam ostatecznie 7 dni, mogłabym dalej pracować ale już po kilku dniach zorientowałam się jak nieszczerą i przewrotną osobą jest właścicielka. San Pedro de Atacama jest niezwykle turystyczne a liczne agencje są mocno nakręcone na zarobek i zwalczanie konkurencji. Ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na żadne mieszkanie i postanowiliśmy ruszyć do Uyuni w Boliwii autobusem. Omija nas całą masa przepięknych widoków ale jest zbyt zimno i wietrznie na spanie w namiocie i podróż przez góry. W Boliwii aktualnie w nocy jest -20 stopni. Zima zdecydowanie komplikuje naszą podróż i możliwe że będziemy musieli trochę przyśpieszyć w stronę Peru i Ekwadoru. Kolejne dni zatrzymaliśmy się u Normana, którego poznaliśmy jeszcze w Argentynie gdy podróżował autostopem (w okolicach Cafayate). To właśnie on ostatecznie namówił nas na wizytę w San Pedro de Atacama. Sama miejscowość jest przepięknie położona jak oaza w środku najsuchszej pustyni świata. Miasteczko liczy około 3 000 mieszkańców, jest otoczone górami, wulkanami i przepięknymi skałami. Budynki są tradycyjnie niskie i skonstruowane z lokalnych materiałów - gliny i słomy. Gdy skończyłam moją karierę w agencji wybraliśmy się rowerami do pobliskiej Valle de la Luna czyli Doliny Księżycowej. Kolejnego dnia wykupiliśmy wycieczkę do odległych o 100km geizerów del Tatio położonych na wysokości 4200 m n.p.m. (San Pedro jest na wysokości 2500). Tatio to największe gejzery na półkuli południowej i piąte największe na świecie. Generalnie nie ma ich zbyt wiele na naszej planecie dlatego też zdecydowaliśmy się je odwiedzić. Trzeciego dnia wybraliśmy się z Normanem na rowerach do Garganta del Diablo - kanionu niezwykle wąskiego i długiego. Musieliśmy wielokrotnie przekraczać rzekę a na koniec dotarliśmy do jaskini w której znajdowały się starożytne petroglify. W okolicach San Pedro de Atacama jest dużo więcej do zobaczenia no ale niestety nie możemy zapłacić za tyle wycieczek. Niedaleko są różnego rodzaju jeziora, Salar de Atacama, Tęczowa dolina, Salar de Tara wulkany... Można się stąd przedostać do Boliwii aby przez kilka dni podróżować w stronę Uyuni odwiedzając wszystkie magiczne miejsca takie jak Laguna Colorada, Laguna Blanca, Pustynia Salvadora Dali itd. Można wynająć rowery i eksplorować okolice na własną rękę, w nocy organizowany jest sandbording na okolicznych wydmach czy wybrać się na przejażdżkę konno.

1. Liście koki

2. Lama. Droga z San Antonio de los Cobres do Los Cobres 3600 m n.p.m

3. W drodze do Los Cobres. Andy

4. W drodze do Los Cobres. Andy

5. W drodze do Los Cobres. Andy

6. Los Cobres. W głębi - salar

7. Miejscowość Los Cobres

8. 

9.  Dzień drugi drogi przez Andy z Los Cobres do Susques

10. Andy

11. Susques ostatnia miejscowość przed granicą z Chile

12. Rower z bambusa. Wykonany w Rosario podobno bardzo odporny. Na takim sprzęcie podróżują Luz i Oscar.

13. Susques - ostatnia miejscowość w Argentynie. Z Oscarem i Luz.

14. Susques. Kościół z XVI w,

15. Droga do Paso de Jama

16. Obchody dnia Świętego Piotra patrona San Pedro de Atacama

17. Główny deptak w San Pedro de Atacama - ulica Caracoles

18.  Valle de la Luna - Dolina Księżycowa zawdzięczająca swoją nazwę temu, że przypomina powierzchnię Księżyca. Biały kolor to sól.

19. Valle de la Luna - Amfiteatro

20. Valle de la Luna - Tres Marias

21.

22. Valle de la Luna. W oddali wulkan Licancabur.

23. Valle de la Luna

24. Valle de la Luna

25. Valle de la Luna

26. Valle de la Luna

27. Wulkan Likancabur ok 5900 m n.p.m. Wulkan widoczny jest z każdego punktu San Pedro

28.

29.

30. Jaskinie solne w Valle de la Luna

31. Valle de la Luna

32. Gejzery Tatio

33. Gejzery Tatio

34. Wycieczka zaczynała się o 5 rano. Było bardzo zimno.

35. Temperatura wrzenia na tej wysokości to 86 stopni Celsjusza

36. 4200 m n.p.m. Minus 10 stopni.

37.  Gejzery Tatio są najwyżej położonymi na świecie

38.

39.

40. Gorąca kąpiel przy -10 stopniach... oczywiście skorzystaliśmy

41. Gorące termy. Trochę przyjemność trochę tortura

42. Garganta del Diablo

43. Garganta del Diablo

44.

45. Petroglify przedstawiające głównie Lamy

46. Garganta del Diablo z Normanem :)

47.  Garganta del Diablo. Przekraczamy lodowatą rzekę San Pedro


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha