14 cze 2015

Północna Argentyna - magia ludzi i gór

Ostatnie tygodnie przyniosły wiele zmian krajobrazu i klimatu. Z Cordoby wyruszyliśmy na północ w wietrznej dość chłodnej pogodzie. Po pokonaniu około 160 km, za poradą rowerzystów, którzy nas u siebie gościli złapaliśmy stopa. Kolejny etap drogi miał być trudny gdyż droga wiodła przez saliny a na odcinku 120 km nie było miejsca aby uzupełnić wodę czy rozbić namiot. Złapany stop zabrał nas do Catamarki gdzie nie planowaliśmy jechać, jednak miejscowość znajdowała się na alternatywnej trasie. Stop przewiózł nas prawie 300 km na północ a klimat i krajobraz już zupełnie nie przypominał tego z okolic Cordoby. Zamiast pól pojawiły się równiny z roślinnością kserotermiczną - kaktusy, busz, drobne kwiaty. Sama Catamarca położona jest w płaskiej rozległej dolinie ograniczonej niczym korytarz potężnymi pasmami górskimi. Z Catamarki czekała nas trasa około 50 km nieznacznie lecz nieprzerwanie pod górę i pod wiatr choć w słonecznej aurze.  Dojechaliśmy do miejscowości La Merced gdzie znaleźliśmy nocleg w przychodni :P W nocy temperatura spadła o prawie 20 stopni i byliśmy szczęśliwi że nie musimy spać w namiocie. Kolejnego dnia po dość stromym odcinku mięliśmy zjazd 25 km! Rewelacja. Warto było się trochę pomęczyć dla takiej przyjemności. Już na dole znaleźliśmy się w kolejnej prowincji - Tucuman. Czuć było że jesteśmy na północy, ludzie byli bardziej serdeczni i otwarci można też było zaobserwować zmianę rysów twarzy na mniej europejskie i pardziej rdzenne. Ceny też spadły znacznie w dół. W Aguilares za poleceniem rowerzysty MTB, który zagadał do nas po drodze znaleźliśmy świetny serwis rowerowy w domu jednego chłopaka. Rubenowi coś tam zaczęło brzęczeć i postanowliśmy to zbadać. Ostatecznie zmięniliśmy przednią obręcz, hamulce w obu rowerach i zrobiliśmy ogólny przegląd. Chłopak skasował nas tylko za obręcz, i sprezentował pompkę, gdyż naszą gdzieś po drodze zgubiliśmy. Naszym celem była miejscowość Tafi del Valle położona w górach, polecaną nam wielokrotnie jako absolutne "must see". W miejscowości wypadowej w tamtym kierunku znaleźliśmy schronienie w ośrodku sportowym. Wieczorem mięliśmy jeszcze siłę aby pospacerować i spotkaliśmy chłopaka sprzedającego rękodzieło. Świetnie nam się gadało i umówiliśmy się dnia następnego na uliczne lekcje z bransoletek :) Juan nauczył mnie dwóch nowych wzorów, a w zamian dostał od nas worek kamyczków, które wlekliśmy ze sobą aż z północnej Brazylii. Trochę przed południem ruszyliśmy w kierunku Tafi od którego dzieliło nas 60 km. Droga wiodłą delikatnie lecz ciągle pod górę, po drodze klimat znów zmienił się tym razem na bardziej tropikalny. Zielone wzgórza porośnięte wilgotnym lasem i masa motyli latających wokół nas. Po około 25 km droga trasa zrobiła się coraz bardziej stroma ciężko się jechało bądź pchało rower pod górę, ale stwierdziliśmy, że damy radę. Tuż przed niewielkim przystankiem El Indio zatrzymał się Pick-up, a kierowca stwierdził że nas zabiera gdyż nie damy rady dojechać nigdzie przed zmrokiem a droga znacznie się komplikuje. Załadowaliśmy rowery na tył i już po zaledwie kilku zakrętach byliśmy ogromnie wdzięczni za podwózkę. Było by bardzo ciężko!. Dojechaliśmy na szczyt a raczej na płaskowyż rozległej doliny położonej na wysokości 2100 m n.p.m.. Miejscowość choć bardzo turystyczna latem aktualnie była dość opustoszała. Wzgórza otaczające dolinę o tej porze roku były spłowiałe i wysuszone. Miejscowość jest na prawdę pięknie położona. Udało nam się znów zatrzymać u strażaków. Początkowo chcieliśmy spędzić w Tafi tylko jedną noc ale pech tak chciał, że się przeziębiłam i musieliśmy zostać dwie noce dłużej. Jako że na północy ceny żywności a zwłaszcza warzyw są znacznie niższe, we wszystkich siedzibach Straży gotujemy z Rubenem gar żarcia dla wszystkich. Sprawia mi to ogromną przyjemność, że choć tak możemy się odwdzięczyć za gościnę. Po dwóch dniach leżenia, czytania, oglądania filmów i robienia bransoletek ruszyliśmy dalej. Nadal czułam się źle ale już nie było sensu aby dłużej zostawać. Aby dostać się do kolejnej miejscowości Amaiche musieliśmy wspiąć się na 3 000 m n.p.m. aby potem zjechać w dół. Krajobrazy widziane po drodze były wspaniałe i pokonaliśmy 20 km aby niestety znów się poddać. Zostało nam 8 km drogi pod górę ale nie byłam w stanie dalej ciągnąć roweru. Wysokość i przeziębienie zrobiły swoje. Ostetcznie znów złapaliśmy stopa który odstawił nas w centrum miasteczka. Po krótkim odpoczynku na placu zobaczyliśmy, że przyjechała kolejna para rowerzystów-podróżników, którzy właśnie ściągali rowery z Pick-up'a. Tatiana (Kolumbia) i German (Peru) podróżują od 2 lat z północy na południe. Bez zastanowienia zagadaliśmy do nich i ostatecznie spędziliśmy razem prawie dwa dni. Pierwszą noc spędziliśmy w hostelu ze względu na moje przeziębienie, natomiast kolejną w namiotach na terenie opuszczonego hotelu. Świetnie nam się gadało i gotowało. Tati nauczyła mnie kolejnych dwóch rodzajów brasoletek. German zdobywał pieniądze na podróż malując murale i rysując kredą na chodniku - Chalk Art.
Droga z Amaiche dalej w kierunku Cafayate wiodła przez przepiękne tereny, góry, potężne przestrzenie na których wyróżniały się wielkie kaktusy. Dojechaliśmy do Cafayate kolejnej turystycznej miejscowości w sumie nie bardzo wiedząc dlaczego jest turystyczna. Dopiero szwędając się po mieście zobaczyliśmy pocztówki z formacjami skalnymi zapierającymi dech w piersiach. Okazało się że Ruta 68 z Cafayate do Salty jest jedną z najpiękniejszych w Argentynie. Po drodze zatrzymywaliśmy się dosłownie co chwilę aby robić zdjęcia i podziwiać widoki. Okazało się, że nie tylko skały z pocztówek ale cała trasa jest niezwykle malownicza. Po niesamowitym dniu i koło 50 km trasy musieliśmy szukać miejsca na kemping gdyż od kolejnej miejscowości dzieliło nas prawie 40 km. Początkowo chciałam rozbić namiot przy tzw Amfiteatrze najpiekniejchej 'grocie' ale rowerzyści, których spotkaliśmy (a którzy właśnie tam spędzili ostatnia noc) powiedzieli nam że rano wcześnie wygonią nas z "łóżek" turyści. Bez konkretnej decyzji odpoczywialiśmy przy grocie. Ruben rozmawiał z podróżnikami ja zaś zagadałam do dziewczyn sprzedających rękodzieło. Chciałam wymienić się patentami na bransoletki pogadać itd. Okazało się że dziewczyny mieszkają przy trasie, nie w miejscowości tylko w pustelniczych szałasach. Zdradziły nam miejsce na nocleg, równie piękne jak Amfiteatr oddalone zaledwie o 3 km i do tego całkowicie nieznane dla turystów. Było już dość późno gdyż słońce miało się ku zachodowi więc w wilkim pośpiechu ruszyliśy we wskazanym kierunku. Trzeba było ruszyć w górę wysuszonego koryta rzeki mw. km wgłąb kanionu. Byłam przeszczęśliwa gdyż kanion był niesamowicie piękny, cichy i bezwietrzny. Rozbiliśmy namiot mw w połowie biegu rzeki. Jak się okazało na końcu kanionu był niesamowity wodospad. Przepiękne miejsce wyjątkowe i tylko nasze. Wieczorem rozpaliliśmy odnisko ugotwoaliśmy co tam mięliśmy i obserwowaliśmy kawałek gwieździstego nieba okrojony kanionem. Zdecydowanie jeden z najpiękniejszych noclegów w życiu.
Po kilku dniach dojechaliśmy do Salty, będąc oboje świadomi że przejechaliśmy najładniejszy jak do tej pory odcinek. Salta to kolejne duże miasto gdzie znów zatrzymaliśmy się u strażaków. Całe szczęście że nas przyjęli gdyż nie mięliśmy żadnych innych kontaktów. Z Salty ruszymy w kierunku San Pedro de Atacama w Chile. Nie jest to bezpośrednia trasa w kierunku Boliwii ale słyszeliśmy, że można tam dość łatwo znaleźć pracę a potrzebujemy pieniędzy przed wjazdem do Boliwii gdyż tam nie przyjmują argentyńskich pesos. W sumie to chyba w żadnym kraju ich nie przyjmują...To chyba najmniej pewna waluta świata. Po za tym San Pedro de Atacama to kolejne bardzo ciekawe miejsce. Aby tam dotrzeć będziemy musieli wspiąć się na 4200 m n.p.m Musimy też znaleźć kogoś kto nas ugości u siebie w domu gdyż temperatury uniemożliwiają kemping (przynajmniej z naszymi śpiworami) a ceny są mocno zawyżone. Jesteśmy teraz w gózystym terenie i musimy bardzo rozważnie wytyczać trasę na północ.

1. Catamarca

2. Po drodze (prowincja Tucuman)

 3. Naprawa roweru :)

4. Po drodze prowincja Tucuman

5. Po drodze do Tafi del Valle

6. Tafi del Valle

7. Wyjazd z Tafi del Valle w kierunku Amaiche

8. W drodze do Amaiche

9. W tle jezioro i Tafi del Valle

10. Z Tatianą i Germanem w Amaiche tuż przed pożegnaniem.

11. Quilmes - w głębi zbocze na którym są ruiny.

12. Widok z Quilmes

13. Ruta 68 z Cafayate

 14. Ruta 68

15. Ruta 68 - Ventanas

16. Ruta 68

17. Ruta 68

18. Ruta 68 - Amfiteatro

19. Amfiteatro - widok z wewnątrz

20. Amfiteatro

21. Ruta 68 - Garganta del Diablo

22. Ruta 68 - Arroyo Don Bartolo - niezapomniany nocleg w kanionie

23. Arroyo Don Bartolo

24. Wyschnięta rzeka Don Bartolo - w drodze do wodospadu

25. Wodospad - woda ślizga się po ścianie.

26. Trudno oddać atmosferę tego miejsca! Niesamowite miejsce

27. Ruta 68

28. Ruta 68

2 komentarze:

  1. Piękne widoki! Codziennie zasówam na swoim rowerku do pracy i tak sobie o was myślę. Nie potrafię sobie wyobrazić odległości które pokonujecie pedalujac, chociaż sama od dwóch kółek już się uzalezniłam. Może jak kiedyś nas odwiedzicie to pojezdzimy rowerami po Szkocji? Ściskam was mocno!

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha