Tego samego dnia którego pożegnaliśmy się z Polakami, dojechaliśmy do miejscowości Ilheus aby zjeść obiad. Jednak byliśmy tak głodni, że wręcz rzuciliśmy się na jedzenie mieszając ciepłe potrawy z lodami... A na dodatek praktycznie od razu władowaliśmy się na rowery chcąc chyba nadgonić poprzedni dzień spędzony na leniuchowaniu nad morzem. Efekt był nie najciekawszy gdyż zaczęliśmy się słabo czuć, a po dojechaniu do Olivency (13 km) zaczęliśmy wymiotować, Na szczęście znaleźliśmy nocleg bez problemu w pierwszej odwiedzonej szkole i zdołaliśmy się wyspać. O poranku przy jedynym otwartym sklepie zagadał do nas Jorge, wytatuowany od stóp do głów Brazylijczyk mieszkający od dwóch lat w Norwegii. Zaprosił nas do siebie na lekkostrawne śniadanie oraz zaproponował aby mu towarzyszyć w odwiedzinach w osadzie Indian Tupinamba. Oczywiście skorzystaliśmy z zaproszenia zwłaszcza, że było nam po drodze. Mimo chęci, drogę o długości 6 km w naszym stanie musieliśmy podzielić na dwie tury z godzinną drzemką w międzyczasie. W osadzie do której nie prowadził, żaden turystyczny drogowskaz spędziliśmy kilka godzin. Osada jest nowa i wszyscy potomkowie Indian z regionu mają prawo do wprowadzenia się do społeczności. Obecnie mieszka tam około 60 rodzin, a każda z nich ma do dyspozycji takie same zasoby. Dzieci mają możliwość nauki języka Tupi oraz poznania odtwarzających się tradycji. Potomkowie indian nie mają żadnego terytorium, a w Brazylii oczywiście nie jest legalnym osiedlanie się w dowolnie wybranym przez siebie kawałku lasu. Prawo mówi jednak, że po upływie 5 lat nikt nie może takiej osoby wysiedlić. To tak zwana Inwazja. W taki też sposób zostało ustanowione terytorium tej społeczności. Osada jest bardzo ładna, domy z gliny zadbane a ludzie żyją tak jak w każdym innym miejscu. Spędziliśmy czas na odpoczywaniu, rozmowach i dokuczaniu dzieciakom. Widzieliśmy też krok po kroku przygotowanie naturalnego, tradycyjnego barwnika do malowania tribali na skórze.
Po wyjściu z osady staraliśmy się jechać dalej ale przez zmęczenie i senność się poddaliśmy. Przejechaliśmy zaledwie 14 km autostopem, a noc spędziliśmy w udostępnionym nam domu.
O poranku po prawie 12 godzinach snu byliśmy już pełni energii i gotowi do drogi. Jechaliśmy przez wyjątkowo piękną trasę wiodącą wśród rezerwatów przyrody. Uwielbiamy jadąc nasłuchiwać dziwnych dzięków z dżungli. Oprócz dzikiej przyrody w tej części stanu znajduje się pełno Fazend, potężnych majątków ziemskich powyżej 50 ha, na których za zwyczaj rezydują rodziny pracujące i mieszkające w osobnych mniejszych domostwach. Widzieliśmy potężne plantacje palmy kokosowej i stada krów, wszystko bardzo zadbane. Na niewielkim gospodarstwie pracowników fazendy rozbiliśmy namiot. Cudownie było się obudzić z sielskim widokiem, jednak już nieco mniej ciekawie było słuchać ujadania psa czy piania koguta o 4 rano o komarach i muchach nie wspominając ;)
W sobotę dotarliśmy do Canaveiras miejscowości, w której skończyła nam się droga i musieliśmy wynająć łódkę aby przedostać się na drugi brzeg. W porcie uzyskaliśmy nie zbyt pocieszającą informację o kwocie takiej przeprawy. postanowiliśmy zawalczyć o niższą cenę i udaliśmy się do przystani w której mieszkańcy okolicznych gospodarstw przypłynęli aby sprzedać dziesiątki kilogramów mango. Znaleźliśmy chętnego i po odczekaniu 4 godzin wsiedliśmy na łódeczkę wraz z naszymi rowerami. Przeprawa trwała około 2 godzin, a trasa prowadziła przez prawdziwy labirynt odnóg rzeki której brzegi szczelnie porośnięte były mangrowcami. Podróż okazała się wyczerpująca i momentami trudna ze względu na niski poziom wody. Po drodze widzieliśmy domostwa położone na niewielkich połaciach ziemi wolnych od namorzyn, do których jedyną formą dostępu jest łódź. Cała okolica to lasy mangrowcowe niemożliwe do sforsowania...No chyba że przez Bear Grylls'a ;)
Dziś jesteśmy w Porto Seguro mega turystycznej miejscowości, założonej w miejscu do którego podobno po raz piwerwszy przybili Portugalczycy. Piszę podobno bo już po drodze słyszeliśmy to wielokrotnie i teraz nie wierzymy, hehe. Spimy dziś na lotnisku, jest szczyt sezonu ceny hosteli i kempingów są znacznie wyższe niż normalnie. W takim miejscu ciężko jest też o zalezienie darmowego czy też bezpiecznego noclegu.
Pierwszy tydzień pedałowania w Nowym Roku za nami!
1. Restauracja Darka i Oli w Serra Grande
2. Darek robi nam śniadanie.
3. Wschód Księżyca w Serra Grande
4. Tradycyjne przygotowanie barwnika. Wystarczy zetrzeć owoc, wycisnąć sok i zmieszać z węglem.
5. Chłopak mieszkający w osadzie.
6. Malowanie skóry.
7. Poranek w gospodarstwie
Hej Szkodniki, dobrze wiedzieć, że u was wszystko dobrze (z przerwami na małe rzyganko). Dziś w drodze do pracy przechodziłam Kasiu koło domu Twojej babci. Śmiać mi się chce, że wyście byli tam gdy myśmy orbitowali po świecie i teraz jest rewanż :) Tęsknię za Wami. Bawcie się dobrze i pedałujcie dzielnie :*
OdpowiedzUsuńHej! Dokładnie równowaga musi być zachowana. My też za Wami tęsknimy <3 Teraz wydaje mi się jakoby Rumia była o milion lat świetlnych stąd...
Usuń20 yrs old Sales Associate Annadiane Ramelet, hailing from Schomberg enjoys watching movies like My Gun is Quick and Mountain biking. Took a trip to Historic Area of Willemstad and drives a Ferrari 375 MM Berlinetta. Link do bloga
OdpowiedzUsuń34 year old Accounting Assistant I Murry Baines, hailing from Chatsworth enjoys watching movies like "Spiders, Part 2: The Diamond Ship, The (Die Spinnen, 2. Teil - Das Brillantenschiff)" and Video gaming. Took a trip to La Grand-Place and drives a Sebring. Spojrz na to
OdpowiedzUsuń