4 sty 2015

Osiedleni

Czas wrócić do realnego świata. W Poniedziałek ruszamy w dalszą drogę po postoju świątecznym. Trudno nam zliczyć dni spędzone w wiosce, mamy wrążenie że czas się zatrzymał na dobre. Może pokrótce opiszę jak funkcjonuje tutejsza społeczność. Założycielem jest Sam, który po 17 latach spędzonych w podróży postanowił się osiedlić w najwspanialszym miejscu jakie znalazł. Dwa lata temu kupił około 30 hektarów ziemi położonej na wybrzeżu rzeki. Do posiadłości nie prowadzi żadna droga, można się tu dostać jedynie łodzią bądź przedzierając się przez leśne ścieżki. Właściciel podzielił ziemię na parcele i sprzedaje je rodzinom chcącym się tu osiedlić. Oprócz społeczności Sam przyjmuje u siebie wolontariuszy dla których zbudował wspaniałą przestrzeń - łącznie może tu przebywać około 15 osób. Sama wioska nie jest jeszcze zrównoważona ani samowystarczalna gdyż większość żywności kupowana jest w mieście. Wolontariuszom, oferuje się wyżywienie i schronienie w zamian za pracę. Pracuje się zaledwie cztery godziny dziennie głównie przy wytwarzaniu czekolady, tahini lub suszonego kokosa, przy rozbudowie posiadłości, w kuchni lub w ogródku. Praca nie jest ciężka, a raczej przyjemna. Obiad w czasie dni roboczych przygotowywany jest przez gospodynię natomiast śniadania i kolacje wolontariusze przygotowują we własnym zakresie z produktów udostępnionych przez właściciela. Jedzenie jest wegetariańskie jednak nie ma w tym żadnej filozofii, zapewniane są podstawowe składniki takie jak ryż, płatki owsiane, ziemniaki warzywa, owoce mąkę czy kawę. Po za tym po pracy można wybrać się na kajaki czy nad wodospad. W weekendy część osób wybiera się do pobliskich miejscowości na plażę. Spędziliśmy tu naprawdę niesamowitą wigilię z ciekawymi potrawami przygotowanymi przez osoby z różnych zakątków. W Sylwestra rozpaliliśmy ognisko i siedzieliśmy przy nim grając i śpiewając. Podsumowując mogę powiedzieć, że warto było tu przyjechać przede wszystkim ze względu na niesamowitą przyrodę, brak cywilizacji, wygodę, oszczędność pieniędzy w sezonie świątecznym. Miałam ochotę na pracę, gotowanie i leniuchowanie. Przez większość dni ogarniałam ogródek, przygotowując grunt pod sadzonki, wysiewając i pielęgnując rośliny. Całą pracę organizowałam sobie sama. Ruben podłączał elektrykę i coś tam w hydraulice naprawiał. Miałam też okazję pomóc przy budowie ściany z gliny. Dużą część czasu spędzaliśmy we wspólnej sali, bardzo wygodnej. Tam też gotowaliśmy wspólne posiłki, rozmawialiśmy, graliśmy i śpiewaliśmy. Dawno nie miałam takiej ochoty na pichcenie i pieczenie, hehe. Nadmiar energii po intensywnej jeździe na rowerze.
Sala jest całkowicie przeszklona, co ma swoje plusy i minusy. Widoki są niesamowite ale jest to prawdziwe zagrożenie dla ptaków. Codziennie rozbija się na niej przynajmniej jeden. Straszne to no ale nie zapowiada się na jakieś zmiany w dekoracji. Udało mi się ocucić 2 kolibry. Było to niesamowite doświadczenie. Pierwszy był nieprzytomny prawie przez 10 minut ale w końcu odleciał z mojej dłoni...
Pomimo wspaniałego czasu już nie możemy się doczekać wyjazdu... Wiadomo, że wśród tylu ludzi nie wszystko działa idealnie i czasami po prostu ma się ochotę żyć na swoich zasadach. Niemniej jednak obydwoje jesteśmy zadowoleni z decyzji o odwiedzeniu społeczności.

1. Ekipa

2.  Dom wolontariuszy

3.  Budowa ściany

4. Przyjemne z pożytecznym

5.  Wzruszenie...

6. Niedaleko domu Sama

7. O poranku przed domem 

8. Sobota nad wodospadem

9. Przygotowujemy śniadanie

10. Jeszcze jedno znad rzeki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha