15 lut 2015

Kolibrów jak wróblów

Udało się nam spotkać z Joaquimem w Paraty. Spędziliśmy razem wieczór a następnego dnia wybraliśmy się na wspólny spacer do pobliskiego Trinidade. Miejscowość niezwykle urokliwa położona za dość znacznym wzniesieniem, na samej plaży rozrzucone niczym kamyki leżały potężne głazy a tuż obok spływał płaski wodospad- przepięknie.
Paraty było ostatnią miejscowością w stanie Rio de Janeiro. Jeszcze tego samego dnia przejechaliśmy granicę pokonując 40 km górzystego terenu na wybrzeżu Sao Paulo. Wjechaliśmy w rejon ochrony przyrody jeden z nielicznych na naszej trasie. Las atlantycki to obszar o niezwykle wysokiej bioróżnorodności, na jednym hektarze doliczono się ok. 450 gatunków drzew, a 90 % występujących tu płazów jest endemicznych. Obszar ten obok Amazonii jest najbujniejszym rejonem Ameryki Południowej, jest on jednak znacznie zredukowany i mocno eksploatowany gdyż 70% ludności zamieszkującej Brazylię mieszka w jego obrębie głównie w Sao Paulo i Rio de Janeiro. Biom ten rozciąga się od stanów Rio Grande do Norte na północy aż do  wschodniej części Paragwaju i Argentyny, podobno aktualny obszar stanowi jedynie ok. 10% pierwotnego.
Sao Paulo przywitało nas pięknymi górami i piękną bujną przyrodą wszędzie pełno koliberków, nawet w parkach  i na osiedlach. Pierwszą noc w tym stanie spędziliśmy na plaży na terenie restauracji. Po porannym spacerze ruszyliśmy dalej w kierunku Ubatuby, która choć  ładna nie zrobiła na nas większego wrażenia... To miejscowość do której zjeżdżają na weekend mieszkańcy potężnego Sao Paulo, generalnie straszny tłok, dużo samochodów. Wyjeżdżając z Ubatuby przekroczyliśmy zwrotnik koziorożca a kawałek dalej spotkaliśmy francuza podróżującego na motorze po całej Ameryce Łacińskiej. Generalnie wszyscy podróżnicy jakich spotykamy nocują na dziko (rowerzyści i motocykliści) oraz hostelach i Couch Surfing'u (backpackers'i). Większość tych nocujących na dziko raz na jakiś czas aby trochę odpocząć śpi w hostelu. Jak dotąd nie spotkaliśmy nikogo kto by tak się relacjonował z Brazylijczykami jak my. Są zaskoczeni że udaje nam się nocować w szkołach, że ludzie nas zapraszają do swoich domów, a najbardziej zaskakuje to, że nie mamy negatywnych doświadczeń typu brak porozumienia czy jakieś drobne konflikty.
W Ubatuba po dłuższym czasie poszukiwania miejsca na namiot ostatecznie zostaliśmy zaproszeni przez lokalnego rybaka do domu. Widział jeszcze z perspektywy łodzi, że krążymy i krążymy więc postanowił zaproponować nam wygodny nocleg i kolację w której nie zabrakło lokalnych rybek.
W całym stanie Sao Paulo a raczej w odwiedzonych przez nas miejscowościach jest drogo więc kombinujemy. na obiad kupujemy porcję ryżu i fasoli i montujemy z tego sporą "michę" zdrowego i pożywnego jedzenia. Ryż i fasola to w Brazylii absolutna podstawa każdego obiadu.
Następnego dnia w wielkim upale dojechaliśmy do Sao Sebastiao, kolejnej turystycznej miejscowości położonej bardzo blisko wyspy Ilhabela. Planowaliśmy na niej wizytę i mięliśmy zaproszenie na nocleg jeszcze z października ale jakoś tak nie byliśmy zdecydowani. W drodze do portu minęliśmy parę z plecakami. Ruben zawrócił za nimi, gdyż zwróciła jego uwagę koszulka z napisem Woodstock którą miał na sobie chłopak, tak poznaliśmy Krzyśka i Marikę - pierwszych turystów z Polski (choć mieszkających poza granicami). Tak nam się przyjemnie rozmawiało na ulicy, aż zapadł wieczór i postanowiliśmy wspólnie poszukać pensjonatu. Udało się znaleźć tanią opcję choć nie zbyt atrakcyjną. Następnego dnia ruszyliśmy z opóźnieniem w kierunku Santos, znów panował upał. Droga okazała się okropnie trudna ze względu na brak pobocza i stromoizny. Zdecydowaliśmy się na stopa i po długim "smażingu" udało się złapać dostawczaka:) Znów strzał w dziesiątkę, nie mogliśmy się nagadać z kierowcą a na pożegnanie dostaliśmy 4 wielkie paczki ciastek (na to zawsze się znajdzie miejsce). Przejechaliśmy z kierowcą 67 km i wylądowaliśmy w miejscowości Bartioga, gdzie przygarnęli nas strażacy. Niestety nie mogli nas przenocować ze względu na przepisy (w Brazylii Straż pożarna to część wojska... tle ze nie wiem na jakiej zasadzie), ugościli nas jednak, nakarmili i po wielu próbach znalezienia nam noclegu odstawili na ulicę. Krążyliśmy trochę po potężnym bulwarze żeby się jakoś schronić i przespać gdy spotkaliśmy spacerującą dziewczynkę. Było już po północy a ona sobie sama szła. Podobno miała 14 lat ale wyglądała i zachowywała się na mw 10. Jakoś nie dałam się spławić i udało się nam ją odprowadzić na przystanek autobusowy gdzie jakaś para zaoferowała, że odstawią ją do jej miejscowości. Dziwna sytuacja i dziwna dziewczynka... Nam udało się znaleźć spokojny kąt i przespać kilka godzin choć czuwaliśmy na zmianę. Była to pierwsza noc kiedy nie udało nam się znaleźć noclegu, nikt nas nie zaprosił a kemping był za drogi ;) Nazajutrz dojechaliśmy i przejechaliśmy całe Santos. Jest to miejscowość nadmorska położona godzinę drogi od centrum Sao Paulo, tym samym stanowi praktycznie jego dzielnicę. trzeba przyznać, że bulwar oraz plaże były na prawdę ładne. Byliśmy dość zmęczeni po niezbyt wygodnej nocy a cała nasza trasa tego dnia wiodła przez wielkie metropolie na szczęśćie wyposażone w 5-gwiazdkowe drogi rowerowe. Było bardzo gorąco i bezwietrznie jechaliśmy trochę na autopilocie :) Na dodatek Ruben zjeżdżając z krawężnika uszkodził koło w taki sposób że pękła felga wzdłuż obwodu. Wydawało się poważne no ale rower się trzymał i jechał bez problemu, my natomiast  byliśy zbyt zmęczeni żeby się tym zajmować. Wieczorem dotarliśmy do miejscowości Praia Grande gdzie udało nam się dostać zgodę dyrektorki na nocleg. Dostaliśy kolację, klimatyzowaną salę i prysznic :) Glaucia, dyrektorka okazała się wspaniałą osobą przegadaliśmy z nią spor czasu, a ona zaprosiła nas do siebie do domu na kolejną noc gdyż okazało się ze mieszka na naszej trasie jakieś 60 km dalej. Następnego dnia miało być łatwo: 30 km - odpoczynek - 30 km dojazd do domu Glaucii w Peruibe - naprawa roweru. Niestety koło rozwarstwiło się na dobre po 20km i nie dało się dalej jechać. Na szczęście udało nam się znaleźć warsztat blisko i choć nie wyglądał zbyt nowocześnie postanowiliśmy zaufać doświadczonym emerytowanym mechanikom. Ja sobie siadłam a Ruben pomagał (żeby nas nie skasowali za dodatkową robociznę), okazało się, że śruba zapieczona i nie da się kasety odkręcic... Zaczęliśmy wszyscy kombinować nawer mechanik samochodowy... Po jakiejś godzinie się poddaliśmy. Zrzuciliśmy winę na sól, przejechane kilometry i stary rower... wszystko tylko nie to, że do kasety potrzebny jest specjalny klucz. Oczywiste prawda? Niestety całkiem o tym zapomnieliśmy a mechanicy chyba nawet nigdy nie słyszeli, byliśmy też trochę sytuacją zestresowani najwyraźniej. No trudno, hehe teraz już wiemy, kaseta  przeżyła a my na jednym rowerze pojechaliśmy szukać profesjonalnego warsztatu:) Teraz ruben ma eleganckie koło 2-warstwowe i piękne nowe szprychy. Zmieniliśmy też oponę na tą którą Ruben wozi przez cały czas jako zapas. Niestety stara opona wybrzuszyła się w miejscu awarii... Można coś z tym zrobić?
U Glauci spędziliśmy dwie noce w wielkim domu położonym na terenie zamkniętego osiedla, gdzie dostęp mają tylko mieszkańcy i pracownicy. Świtnie się bawiliśmy z jej rodzinką, zaliczyliśmy zabawy w basenie no i dziś (sobota) znów jesteśmy w drodze. Dojechaliśy do autostrady wiodącej do położonej 300km stąd Curitiby. Trasę pokonamy autostopem ze względu na poziom trudności, znów brak pobocza i góry. Trochę jestem zmęczona jazdą pod górę, Ruben z resztą też, nadal bolą nas kolana. trzochę nam przykro, że karnawał spędzamy w trasie. Teraz zaczęła się wielka impreza w całym kraju.

Niedziela 15.02
Całe szczęście udało nam się złapać autostop, który przewiózł nas 300 km. Trasa okazała się niemożliwa do pokonania rowerem i bardzo niebezpieczna - po drodze widzieliśmy dwa wypadki i ślady po poprzednich. Nie wjechaliśmy do centrum Curitiby gdyż jest karnawał a po za tym byliśmy bardzo zmęczeni i przemarznięci... Tak od 2 dni leje, niebo jest zachmurzone przez co spadła temperatura, a my jesteśmy ubrani od stóp do głów. Mamy na sobie buty pierwszy raz od 4 miesięcy do tego bluzy i długie spodnie. W Curitibie mieście podobno bardzo polskim wszyscy chodzą opatuleni bo jest tu teraz zaledwie 20 stopni i duża wilgotność. Udało nam się znaleźć nocleg u księży, mamy apartament z łazienką! Byliśmy też na brazylijskiej mszy ;) Jesteśmy już na trasie do wodospadów Iguazu! Mamy przed sobą 650 km wgłąb lądu trasy o mieszanych warunkach czyli podobno dużo jest płaskich odcinków ale będziemy musieli przebić się też przez góry.

1. Zabawy na plaży w Trinidade

 2. Pozowane

3. "Nadejszła..." czyli ponowne spotkanie z Joaquimem.

4. Tak nas przywitało Sao Paulo

5. Pierwsza noc w stanie Sao Paulo

6. Na tej samej plaży

7. Odpoczynek na drugie śniadanie

8. Jak koszulka łączy ludzi.

9. Z Panami Strażakami i psem.

10. Po drodze do Santos

11. Glaucia. Pierwszy nocleg w szkole po długim czasie.

12. Udało nam się pokonać kawałek trasy jadąc plażą! W Santos i Praia Grande przejechaliśmy ponad 50 km drogą rowerową.

 13. Zabawy z rodzinką Glaucji

14. Pożegnanie z Oceanem Atlantyckim. Kolejny raz zobaczymy się w Urugwaju, Argentynie lub dopiero w Europie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha