11 mar 2016

Spokojne dni w szalonej Bogocie

W każdej podróży przychodzi moment, że się nie chce. Gdy się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że to nie zawsze jest kwestia zmęczenia fizycznego. Zmęczenia gorącem, niewygodą, przepoconymi koszulkami czy śmierdzącymi skarpetkami - to wszystko jest wpisane w podróż. Wiesz, że prędzej czy później w końcu gdzieś się umyjesz i odpoczniesz, teraz jesteś godny ale wiesz że wkrótce się najesz. Trzeba tylko trochę wytrzymać. Oczywiście to wszystko w momencie apogeum nie wydaje się takie jasne ale w głębi duszy wiesz że wszystko będzie ok. Wydaje mi się że prawdziwy moment zmęczenia dla mnie to przesyt miejsc, ludzi i wrażeń. Nadchodzi czas że mam ochotę znaleźć spokojne miejsce i po prostu być sama ze sobą i odpocząć od przeżywania. Posiedzieć i pomyśleć. Podróż jest intensywną formą przeżywania życia. Cały czas coś się dzieje, zmysły szaleją od nowości. Nowości, które są normalne tzn brak nowości to stan wyjątkowy. Cały czas robi się to na co realnie ma się ochotę, ewentualnie idzie się na kompromis z osoba z którą się podróżuje. No i najważniejsze nic nie trzeba!
Na naszej drodze spotykamy naprawdę ciekawe osobistości. Każdy ma swój sposób na podróż i każdy z nich wydaje mi się dobry. Ważne to wyjść ze strefy komfortu w której to spędzamy większość życia. Wyjść w nieznane nawet jeśli to weekend za miastem. Choćby taka jedna noc w nieznanym nie do końca wygodnym miejscu. Jak bardzo jesteśmy uzależnieni od wygód? Od poczucia bezpieczeństwa i kontroli. Od rutyny. Wydaje mi się że wygoda to rzecz która najbardziej nas powstrzymuje od przygód i podróżowania.  Komfort to ograniczenie i uzależnienie z którego często trudno nam zrezygnować.
Tak więc myślę, że ja powoli jestem zmęczona od przeżywania... Nie żebym miała dość ale chce już wracać nabrać perspektywy do całej podróży, spotkać bliskie osoby, spotkać się z Wami. Podzielić się tym co udało mi się zobaczyć, może zarazić kogoś entuzjazmem do poznawania świata.

Podczas całej podróży przeczytałam zaledwie jedną książkę. Nie mogę się zmusić do przeczytania jednej strony... W sumie kocham książki i zaskakuje mnie to że nie chcę teraz czytać. Gdy się nad tym zastanowiłam, zrozumiałam, że czytając przenoszę się w inną rzeczywistość w inny świat, w nie moją historię i w nie moje przeżycia. Teraz chce być tu i teraz, aby jak najgłębiej i w pełnej gamie być w mojej drodze w podróży, której tak potrzebowałam. To już odkryłam jakiś czas temu, ale co mnie zaskoczyło to to, że mam podobnie z muzyką... W Peru kupiliśmy z Rubenem malutkie radyjko ściągnęliśmy jakieś playlisty i w sumie od czasu do czasu słuchamy muzyki w drodze i jest fajnie ale nie żebym tego potrzebowała. Lubię być po prostu na rowerze w okół przyroda nic więcej nie potrzeba. Ale na dłuższa metę spowodowało to większą wrażliwość na muzykę. Jak tylko słyszę muzykę na żywo czuję jak wielką radość mi sprawia.

Gdy opuściliśmy Pustynię Tatacoa ruszyliśmy w stronę miejscowości Espinal. Droga łatwa z pozoru, ale ten gorąc. Było na prawdę nieznośnie. Cieplej niż na pustyni! Gdy wreszcie doczołgaliśmy się do centrum strażacy nam odmówili noclegu... Zdarza się, w sumie w Kolumbii dość często. Postanowiliśmy spróbować z kościołem, tam zawsze mają jakąś salę do katechezy czy zebrań cokolwiek. Kościół w tej dość sporej miejscowości, był imponujący więc myśleliśmy że nie będzie problemu z miejscem. Zagadaliśmy do księdza, widać było że był w porządku. Niestety powiedział że jego zwierzchnik nie wyraził zgody na udostępnienie nam jakiegoś lokum. On postanowił nam pomóc. Wcisnął nam 120 000 pesos (ok 120 zł) i powiedział, że gdy studiował w Rzymie też mu wielokrotnie pomagano. Zależało mu żebyśmy wygodnie odpoczęli i skierował nas do hostelu. Ksiądz był bardzo sympatyczny i byliśmy mu bardzo wdzięczni! Normalnie w takich warunkach szukalibyśmy dalej noclegu za free a pieniądze przeznaczylibyśmy na jedzenie, ale byliśmy mocno sfatygowani gorącem i brakiem prysznica więc zdecydowaliśmy pójść do tego hostelu. Pierwszy płatny nocleg od czasów kempingu w Bańos w Ekwadorze. Tak, czasami wydaje mi się że znalezienie darmowego noclegu po wycieńczającym dniu to dla mnie najtrudniejsza rzecz w podróży. O ile łatwiej jest podróżować z pieniędzmi... Ale w sumie cieszę się że jest jak jest. Może gdybyśmy mięli pieniądze nie integrowalibyśmy się tak z mieszkańcami. Nieustanne przeboje mam z wegetariańskim jedzeniem. Zawsze gdy pytam czy mają obiad bez mięsa mówią mi, że jest kurczak... Zazwyczaj wszystkie obiady w odwiedzonych przez nas krajach to ryż, kawałek mięsa, czerwona fasola, frytki lub smażony banan i łyżka surówki. Do tego zupa. Taki zestaw jest na prawdę tani. Ale ja mam zawsze cały zestaw pytań ... "Zupa jest na mięsie/kościach?", "A na kurczaku?". "Fasolka ma jakieś mięsne dodatki?". Potem przychodzi moment negocjacji. Jeśli zamówię zestaw bez rosołu to zapłacę taniej? A czy mięso z drugiego dania mogę zamienić na jajko sadzone lub podwójną porcję frytek? To jest norma, codzienność. Wydajemy na prawdę mało pieniędzy, praktycznie tylko na jedzenie ale wymaga to trochę poświęcenia. Trzeba się wyzbyć zachcianek. Typu słodycze, lody gdy jest gorąco, czy typowe potrawy czy produkty. W Kolumbii całkiem dobrze sprzedają się bransoletki i rowerki z drutu. Zazwyczaj ludzie sami do nas zagadują. Pytają o wszystko i prawie zawsze pada pytanie jak utrzymujemy się w tak długiej podróży. Wówczas pokazujemy im co sprzedajemy i prawie zawsze coś tam kupią.


Z Espinal ruszyliśmy w stronę Melgar miejscowości weekendowej pełnej hotelów z basenami. Jest to miasteczko, które odwiedzają głównie mieszkańcy chłodnej Bogoty. Przyjeżdżają na weekend aby się wygrzać. Jadąc do Melgar do którego było trochę pod górę zrozumiałam że upał to prawdziwy wróg. Jadąc pod górę na dużych wysokościach i w zimnie było mi zdecydowanie łatwiej niż tu. Upał, żar, droga pod górę i zero wiatru. Ufff jestem w stanie wypić litr lemoniady, bez mrugnięcia okiem. Gdy już zebraliśmy się z Melgar aby ruszyć dalej w kierunku Bogoty, poznaliśmy przesympatycznego pana. Wypytywał nas o podróż zaprosił na "oranżadę". Gdy dowiedział się że jedziemy do Bogoty zaproponował podwózkę. Jechał ciężarówką i miał wolne miejsce. Zgodziliśmy się. Droga okazała się dość ciężka bo ponad 60 km pod górę w dość dużym natężeniu ruchu smrodzących wielkich tirów. Nocleg mięliśmy nagrany u dziewczyny, która zagadała do nas jeszcze w Ekwadorze proponując pobyt u siebie w domu. Do Bogoty dojechaliśmy już po zmroku.
Gdy jechaliśmy drogą rowerową do centrum byliśmy trochę przerażeni. Miasto było pełne zombie. Armia bezdomnych w ilościach zawrotnych rozpoczęła szturm na śmietniki i wory ze śmieciami pozostawione na chodniku. Wszyscy wyglądali desperacko i choć wiem że po prostu próbują przeżyć kolejny dzień i zazwyczaj nie mają złych zamiarów, przyznam że się bałam. Było ich w centrum tylu... można by liczyć w setkach. Bezpiecznie dojechaliśmy do celu. Jak się okazało naszej znajomej nie było w domu i przyjęli nas jej współlokatorzy. Pech tak chciał że się oboje przeziębiliśmy i spędziliśmy 3 dni w pokoju praktycznie nie wychodząc na zewnątrz. W międzyczasie współlokatorzy zorganizowali mega imprezę, która trwała do 10 rano. Postanowiliśmy zostać jeszcze trochę w Bogocie i nagraliśmy spotkanie z hostem z WarmShowers, z Oskarem. Mieszkał on poza centrum i okazał się super. Oskar jest muzykiem i właśnie planuje wyprawę rowerową. Wyprzedaje wszystkie swoje graty i niebawem rusza w podróż. U niego w domu doszliśmy do zdrowia i zwiedziliśmy z nim trochę miasta i muzeum. Świetnie nam się razem spędzało czas. W dniu w którym mięliśmy jechać zaczęło okropnie lać. Zostaliśmy na kolejny dzień. Potem zaproszono nas na nocny przejazd rowerowy po Bogocie, kolejny dzień. Potem Oskar nas namówił żebyśmy zostali kolejny dzień aby przeprowadzić nas przez miasto. Przez Bogotę przebijaliśmy się kilka godzin aby w końcu pozostawić za sobą zgiełk i spaliny tej ogromnej metropolii. Mięliśmy plan ruszyć dalej na północ ale Oskar odradził nam tamtą trasę i ostatecznie musieliśmy zawrócić tam skąd przyjechaliśmy! Na szczęście było z górki. Bogota leży trochę nie na trasie tak czy siak nadrobilibyśmy trochę drogi. Naszym celem był region kawowy, którego nie mogliśmy przegapić!
W między czasie tata Rubena zaproponował nam, że zasponsoruje nam lot powrotny! Chyba już się nie może doczekać syna...albo boi się że zostaniemy tu na zawsze. W każdym razie jesteśmy mu ogromnie wdzięczni. Decyzja o powrocie była niezmiernie trudna. Równie trudna jak ta o wyruszeniu w podróż. Wracamy 20 kwietnia do Madrytu! Mamy mało czasu na Kolumbię i będziemy po niej trochę skakać tzn mieszać autostop z rowerami by potem wrócić na czas do Bogoty.


1. Dom studentów, Bogota.


2. Centrum historyczne Bogoty - La Candelaria

3. La Candelaria - Bogota to światowa stolica muralu - całe miasto jest pełne malowideł!

4.

5. Centrum Bogoty

5. Katedra i główny plac.

6.

7.

8.

9.

10. To plac na którym zostało ufundowane miasto. Na tym niewielkim placu codziennie można obserwować spektakle, stand up'y, fire show itd

11.

12. Z Oskarem w barze wegetariańskim :)

13.

14. Spacer po centrum z Oskarem

15.

16.

17. Muzeum Złota. Bardzo ciekawe miejsce. Masa prekolumbijskiej sztuki. Te złote pierścienie poniżej to tzw. rozpychacze do uszu i kolczyki... To co jest między nimi to "zawieszka" na nos.

18.

19.

20. Mapa Kolumbii w końcu w jakimś rozsądnym wymiarze.

21. Oskar zabrał nas do swojej pracy. Pracuje na prywatnej uczelni politechnicznej, udziela tzw zajęć uzupełniających czy dodatkowych. Oprócz podstawowych przedmiotów trzeba uczęszczać na dodatkowe aby uzyskać punkty. Uczy gry na gitarze elektrycznej. My uczyliśmy się rytmu Cumbii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha