27 lis 2014

W Pernambuco czas płynie inaczej

Spędziliśmy w Recife 3 dni. Tak ciężko było nam rozstać się z tym miastem, ludźmi oraz wygodnym apartamentem. Drugiego dnia pobytu wybraliśmy się na przejażdżkę po miejskiej dżungli na rowerach, tym razem bez ekwipunku. Jaki przeżyliśmy szok jak się okazało, że nie możemy opanować rowerów, hehe. Nauka jazdy od początku. Tak przyzwyczailiśmy się do sakw, że bez obciążenia straciliśmy kontrolę nad rowerami. Oczywiście trwało to tylko chwilę ;) W Recife Załapaliśmy się na przygotowania do karnawału - zapowiada się świetnie. Odwiedziliśmy Enio w pracy, która okazała się bardzo wyluzowana (poniżej zdjęcie z biura). Nie mieliśmy za to okazji spędzić czasu z Guillermo, który cały czas był po za domem. Tak przy okazji okazało się, że Guillermo pierwszego dnia naszej podróży po opublikowaniu artykułu o nas napisał w komentarzu, że jeśli będziemy przejeżdżać przez Recife możemy się u niego zatrzymać. My oczywiście nie widzieliśmy tego komentarza a do Guillermo trafiliśmy zupełnie inną drogą (chyba opisałam w poprzednim poście). Jak tu nie wierzyć że jesteśmy w dobrym miejscu i czasie?!
W międzyczasie dostaliśmy zaproszenie do Olindy miejscowości przylegającej do Recife, od pary, która się przygotowuje do wyprawy rowerowej. Skorzystaliśmy z zaproszenia pomimo iż musieliśmy sie cofnoąć o jakieś 8 kilometrów. Była to dobra decyzja gdyż Olinda to bardzo ładne miasto i żałowaliśmy, ze nie udało się nam go zwiedzić. Jak się później okazało nasi gospodarze pojawili się dopiero w nocy, a zamiast z nimi spędziliśmy czas na zwiedzaniu i poznawaniu sąsiadów. Z dziećmi z dzielnicy poszliśmy na próby tańca karnawałowego frevo i z tego co mi wiadomo typowego dla stanu Pernambuco. Niesamowite jaką siłą i refleksem trzeba się posługiwać aby wytrzymać tempo tego tańca...

Ostatecznie udało się nam wydostać z Olindy i Recife po czterech dniach. To najdłuższy postój na naszej trasie jak do tej pory. Odcinek trasy prowadzący przez miejską dżunglę pokonaliśmy niezwykle szybko i sprawnie dzięki Enio, który postanowił nam towarzyszyć.
Tego dnia dojechaliśmy do miejscowości Nazaret niezwykle małej (około 10 domów) ale bardzo klimatycznej oraz o niezwykle długiej jak na warunki brazylijskie historii. Nazaret posiada kościół z XVI wieku, który nie wiadomo kto zbudował i który wielokrotnie w ciągu swej historii stał opustoszały gdyż księża się czuli osamotnieni... Po za tym ma dwie latarnie morskie i fort. Gdy doczołgaliśmy się do Porto de Galinhas był już czwartek po nieudanych próbach znalezienia noclegu w szkołach pod sam wieczór trafiliśmy na plażę na której rozbiło się kilka namiotów na dziko. Ustawiliśmy namiot koło podróżnika z Argentyny i podróżniczki z Chile :) Spędziliśmy na tej plaży kolejne cztery dni. Tym razem przyczyną tak długiego postoju było lenistwo. Na prawdę nie mieliśmy ochoty zwijać i rozwijać całego campingu. Przy okazji spędziliśmy godziny na rozmowach i pichceniu przy ognisku. Pan z Argentyny Ariel Kantor ma polskie korzenie, jest poetą i podróżuje za sprzedając swoje wiersze (poniżej zdjęcie). Na przylegających plażach w godzinach odpływu formują się naturalne baseny, można też bez większego wysiłku obserwować kolorowe rybki choć trzeba mieć duży zakres tolerancji dla dużej grupy turystów.
W niedzielę znów wróciliśmy do Recife gdyż odbywał się tam kolejny mały zlot motocyklowy, którego nie mogliśmy przegapić! Znów wszystko świetnie się udało, spędziliśmy kilka godzin na rozmowach jedzeniu i piciu. Znalazłam nawet fana mojej rozsypującej się już torebki-nerki, hehe. Pan zaproponował wymianę za cokolwiek co można było kupić na zlocie. Wybrałam scyzoryk zawsze  przydatny w podróży. Torebki trochę szkoda no ale fajnie się przy tym interesie ubawiłam ;) Na imprezę zabraliśmy Ariela, który też został świetnie odebrany przez motocyklistów. Na imprezie poznaliśmy redaktora gazety Motocyclist ale też członka Abuitres jednego z największych klubów w Brazylii, który ma siedzibę w każdym dużym mieście. Roberto dał nam namiary do siebie i zapowiedział, że bez problemu możemy się kontaktować w celu pomocy w znalezieniu noclegu wszędzie tam gdzie znajduje się siedziba klubu!

Wczoraj opuściliśmy stan Pernambuco i wjechaliśmy do kolejnego stanu Alagoas. To bardzo mały ale też jak się powoli okazuje bardzo urokliwy stan wielkości Szwajcarii i momentami nawet ją przypominający. Przestrzenne plaże Pernambuco zastąpiły niewielkie i urokliwe zatoczki poprzecinane przez niewielkie rzeki uchodzące do morza, w ogródkach pełno kwiatów. Przepięknie.

Po miesiącu spędzonym w Brazylii muszę przyznać, że pomyliłam się co do tutejszej kuchni. Jest na prawdę słaba. Brazylijczycy mieszają wszystko razem ryż, spaghetti i ziemniaki. Do tego kurczak i inne mięso. Jedzą bardzo mało warzyw i pochłaniają niesamowite ilości mięsa. Ryba jest bardzo dobra ale mało dostępna, mają przepyszne owoce z których robią soki i koktajle. Jest jedna rzecz którą na prawdę lubię: mianowicie naleśniki z tapioki, które zazwyczaj spożywam z kokosem i bananem.

Pozdrawiam was serdecznie! Do następnego :)
1. U Enio (z lewej) w pracy.

 2. Olinda

 3. Olinda

4. Olinda

 5. Nazaret

6. Nazaret

7. Camping na dziko koło Porto de Galinhas

8. Surfery

 9. Ariel na imprezie

10. Motor domowej roboty

11. Z drogi :)

12. Mały ananasek tuż przy drodze.

13. Tak można jechać! Płasko, szeroko, blisko morza...w stanie Alagoas

 14. Alagoas

15. Alagoas

 16. i jeszcze jedno z Olindy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha