3 wrz 2015

Boliwia ekstramalnie

Z ciężkim sercem wyruszyliśmy z Cochabamba w kierunku La Paz. W Cochabamba było nam bardzo wygodnie i ciepło, towarzystwo też dopisało. Klimat sprzyjał przesiadywaniu wieczorem na zewnątrz bez konieczności owijania się we wszystko co dostępne. Od La Paz dzieliło nas około 400 km z czego ponad 100 pod górę. Już po 40 kilometrach rozpoczęliśmy pierwszy etap "wspinaczki" na La Cumbre (4496 m n.p.m.) Pierwszej nocy znaleźliśmy schronienie w kościele udostępnionym nam przez pasterzy. Nie był to kościół katolicki, zwykła bardzo prosta sala z materacami na podłodze - okazała się ciepłym schronieniem przed wiatrem i porannym deszczem.  Tuż przed spoczynkiem odwiedziły nas dzieci, z którymi bawiliśmy się tworząc cienie na ścianie przy świetle latarki. Prosta sprawa ale dzieci były zachwycone nową zabawą. Drugi dzień drogi okazał się być najtrudniejszym, przejechaliśmy 38 km pokonując łącznie 2000 m wysokości. Klimat zmienił się o 180 stopni! Gdy dojechaliśmy do miejscowości w której zdecydowaliśmy się spędzić noc, nasze dłonie były zamarznięte na kość, a zmęczenie spotęgowało poczucie zimna.  I tym razem znaleźliśmy schronienie w podobnym kościele. W nocy wiało a temperatura wskazywała kilka kresek poniżej zera, byliśmy już na wysokości 4100 m. W skromnym kościele znaleźliśmy stertę owczych skór, które wspaniale zaizolowały nasze karimaty od lodowatej podłogi. Na podwórzu przed świątynią mieszkało kilka rodzin. Jedna z nich poczęstowała nas pyszną zupą a ich synek Jose Luis siedział cały czas z nami i analizował każdy szczegół naszych rowerów. Nauczył się rozbijać namiot, pomógł nam przygotować, posłanie i był z tego powodu bardzo szczęśliwy. Dostał od nas pamiątkowe zdjęcie z dedykacją. Bardzo lubię tego typu noclegi i kontakt z prostymi ludźmi, w ten sposób nasza podróż przestaje być tylko nasza i możemy się nią podzielić z tymi którzy mają najmniej. Kto wie może też zainspirować... Kolejny dzień wyglądał tak samo jak dwa poprzednie - mozolny wjazd, zimny klimat i góry. Po kolejnej nocy spędzonej tym razem w szkole wjechaliśmy w końcu na szczyt. Był to też dzień urodzin Rubena, które świętowaliśmy na najwyższym jak dotąd punkcie naszej podróży rowerowej :) Po drodze w ciągu zaledwie kilku dni przeżyliśmy wszystkie pory roku. Lato w Cochabamba, deszcz drugiego dnia, dalej wietrzna jesień a gdy zjechaliśmy z La Cumbre do oddalonej o 70 km miejscowości Caracollo złapała nas śnieżyca. Musieliśmy zostać jeden dzień dłużej w miasteczku. Niesamowicie było obserwować obrzucające się śnieżkami cholity czy pracowników szkoły. Cały dzień miasto było sparaliżowane ale niezwykle rozbawione śnieżna wojną. Po trzech kolejnych dniach pedałowania pod wiatr w końcu doczołgaliśmy się do La Paz. Gdy zbliżaliśmy się do stolicy na horyzoncie wyłaniały się ośnieżone szczyty górujące nad miastem położonym w kotlinie. Miasto robi imponujące wrażenie obserwowane z góry. W La Paz mięliśmy zabukowane miejsce w Domu Cyklisty, chyba najsławniejszym spośród wszystkich. Przez tę boliwijską metropolię przewija się większość podróżników pokonujących trasę Alaska - Ushuaia. Dom umiejscowiony jest w samym centrum miasta, do dyspozycji mięliśmy tu dwa mieszkania - za pobyt trzeba było zapłacić choć suma jest minimalna. Gdy dojechaliśmy do celu okazało się, że w domu rezyduje aktualnie już około 10 rowerzystów z różnych zakątków. Spotkaliśmy tu grupę teatralno-cyrkową z Brazylii, kilka osób z Europy i obu Ameryk. Ściany mieszkania pełne są wpisów zdjęć pozostawionych przez podróżników co tworzy niesamowitą atmosferę. Dom jest wspaniały a ludzie inspirujący, bezproblemowi. Choć było nas sporo nikt nie tworzył konfliktów, wspólne aktywności takie jak gotowanie, sprzątanie czy zwyczajne przebywanie we wspólnej ciasnej przestrzeni odbywało się bez najmniejszych problemów. Co więcej ciężko nam było się z tego domu wydostać czy zmotywować do zwiedzania, rozmowy przeskakiwały z tematu na temat i zorganizowanie wyjścia zabierało nam kilka godzin. No ale akurat czasu mamy pod dostatkiem :) Jadąc do la Paz mięliśmy jasno wyznaczony plan aby odwiedzić sławną Carretera de la Muerte - Drogę Śmierci czyli najniebezpieczniejszą drogę świata. Droga nie leży na naszej trasie ale byliśmy zdecydowani, iż warto nadłożyć drogi. Aby pokonać tę trasę należy wyjechać z kotliny La Paz na wysokość 4600 m n.p.m aby następnie zjechać Drogą Śmierci do Coroico - 1200 m n.p.m. Wybraliśmy się w 5 osób rowerami a reszta ekipy - kolejne 6 osób które już wcześniej zjechało tą trasą pojechało bez rowerów aby spotkać się z nami na miejscu. Grupa cyrkowo - artystyczna miała nagrane miejsce aby pomóc w organizacji ekowioski - wszyscy się nakręcili na ten pomysł i razem pojechaliśmy. Naszą trasę zaczęliśmy trochę późno bo około 13. Droga okazała się przepiękna, wyjątkowa i niesamowita - naj naj naj. Już sam zjazd z 4600 m w śniegu aby po 30 km wylądować w klimacie tropikalnym zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Po drodze co chwila się zatrzymywaliśmy podziwialiśmy widoki robiliśmy zdjęcia. Naszym znajomym, kilka razy przebiła się opona co znacznie nas opóźniło przez co ostatecznie ukończyliśmy trasę nocą! Z La Paz wyjechaliśmy w takim pośpiechu, sprzątając dom, organizując rowery, że nie zabraliśmy ani wody ani jedzenia czy chociażby narzędzi w razie awarii!!! Tacy z nas doświadczeni podróżnicy co na Drogę Śmierci pojechali bez przygotowania i z jedną latarką! Daliśmy radę z przygodami! Do tego po drodze na trasie spotkaliśmy dwóch motocyklistów, gdy się mijaliśmy nagle jeden z nich się zatrzymał i ściągnął kask... Okazało się że to kolega, którego poznaliśmy w hostelu w El Chalten na Patagonii!!! Cóż za zbieg okoliczności Michael pokonał od tego czasu kilka tysięcy kilometrów, dojechał do Rio de Janeiro, a w Paragwaju zatrzymał się u tych samych ludzi co my! Świat jest mały! Gdy zjechaliśmy z Drogi było już późno a do miejscowości do której chcieliśmy dojechać aby spotkać się z resztą ekipy, nie jeździły już żadne busiki. My nie mięliśmy przy sobie namiotu ani śpiworów - absolutnie nic gdyż nasz sprzęt wysłaliśmy razem z ludźmi jadącymi transportem publicznym. Byliśmy potwornie zmęczeni zjazdem trasą, ręce bolały nas niemiłosiernie od 50 km trzęsawki - Carretera de la Muerte jest wyłożona kamieniami, które wprawiają rower w wysokie wibracje. Okazało się że nie możemy znaleźć ani transportu ani noclegu. Po kilku godzinach policjant z budki kontrolnej udostępnił nam przestrzeń. Było obskurnie ale przy takim zmęczeniu, bez sprzętu i z opcją spania na ulicy było to dla nas jak hotel pięciogwiazdkowy. O poranku ruszyliśmy w kierunku Mururata i reszty ekipy. Trasa krótka - 15 km pod górę ale w przepięknej tropikalnej scenerii. Na początek wykąpaliśmy się w rzece zjedliśmy papaję i banany. Jadąc pod górę podziwialiśmy widoki na góry spowite w chmurach, doliny oświetlone słońcem, ogromne zielone przestrzenie i masę kolorowych motyli, które nie przestają mnie zadziwiać - niektóre wielkości obu dłoni w kolorze turkusu !!!
Coroico i okolice to region ciekawy gdyż ludność stanowi grupa afro-boliwijska. Mieszkają tu potomkowie zniewolonych Afrykanów, można więc spotkać czarnoskóre cholity w tradycyjnych boliwijskich szatach. okazało się, że ekowioska nie istnieje jako taka lecz jest w planach więc gdy dojechaliśmy musieliśmy zorganizować praktycznie wszystko oczyścić teren itd. Oprócz prac doraźnych spędzaliśmy czas leniwie. Odwiedziliśmy pobliski wodospad który okazał się dość trudny do sforsowania co było dodatkową atrakcją. Gotowaliśmy i gawędziliśmy przy ognisku. Jednego dnia o poranku zaczęli gromadzić się lokalni mieszkańcy. NIe bardzo wiedzieliśmy o co chodzi - byliśmy oddaleni o około 3 km od Mururata w samym centrum selwy. Okazało się, że mieszkańcy rozpierzchnięci po dżungli spotykają się z kimś ważnym z La Paz. Zadziwiło nas to gdyż kobieta z którą przyszli się spotkać okazała się byłą burmistrzynią stolicy.  Eksburmistrzyni prowadzi aktualnie projekt rozwoju regionu i mobilizuje ludzi do produkcji ekologicznego miodu. Mieszkańcy przygotowali dla niej wieniec z przepięknych egzotycznych kwiatów, a mamity przygotowały piknik, na który nas również zaproszono. Nie musieliśmy tego dnia gotować obiadu! Leniwym sprzyja szczęście. Tym, samym spróbowaliśmy codziennych potraw naprawdę skromnych ludzi! Dzieciaki były zachwycone naszymi namiotami i hamakami. Wioska okazała się bardzo przyjazna, ludzie oswoili się z nami i np. przy zakupach zawsze coś nam podarowali. Chłopaki zagrali mecz w szkole (przegrali), na placu uczyliśmy dzieci jazdy na rowerze. Świetny czas, w ciepłym klimacie! Niezapomniane chwile i świetna przygoda.
W Mururata mieszka Król i Królowa... Ciekawa historia, o którą wypytaliśmy mieszkańców. Otóż w czasach gdy porywano ludzi z Czarnego Lądu zazwyczaj zagrabiano całe wioski, a nie wybranych osobników (przynajmniej w tej części świata). W taki sposób Portugalczycy porwali również Wodza czy Króla społeczności.  Pomimo niewolnictwa Króla czczono, a korona była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Podobno cała populacja niewolników wyraziła chęć pracy o pół godziny dłużej aby zwolnić z obowiązku pracy swojego władcę... Plan raczej nie odniósł sukcesu. Aktualny Król nie ma żadnych przywilejów oprócz szacunku ze strony mieszkańców. Odwiedziliśmy groby przodków, na które zabrał nas mały Książę.
W Niedzielę 23.08 wróciliśmy stopem do La Paz, część osób została w Mururacie a my ruszamy dalej w kierunku jeziora Titicaca - tym razem w piątkę. Dołączają do nas Cristine z Brazylii i Antoni z Hiszpanii :)

Po dwóch dniach przepięknej trasy wzdłuż stromych brzegów najwyżej położonego jeziora świata dotarliśmy do Copacabany - turystycznej miejscowości będącej bazą wypadową na Isla del Sol - Wyspę Słońca. Jesteśmy tuż przy granicy z Peru tak więc kolejny wpis z nowego kraju:) Świetnie nam się jedzie w piątkę, stanowimy zgraną i wesołą ekipę. Oby tak dalej!

1. Pierwsze dni drogi w kierunku La Paz

2. Jose Luis

3. Urodziny Rubena i najwyzszy zdobyty szczyt na rowerze.

4. Niespodziewany snieg w dodze do La Paz

5.

6. Obiadek

7. Morenada - przypadkowo znalezlismy sie na paradzie z okazji jakiegos swieta

8.

9. Zblizamy sie do La Paz

10. La Paz

11. Dom Cyklisty

12. W Dolinie Ksiezycowej na obrzezach La Paz z ekipa z Domu Cyklisty

13.
 14.


15. Tuz przed podjeciem Camino de la Muerte

16.

17. Poczatek Camino de la Muerte



18. najpiekniejsza droga!

19.

20. Super zjazd!

21.

22.

23. W drodze do wodospadu w okolicach Mururata.

24.

25. Dziewczyny z Mururta

26. Mecz w szkole

27. Grobowiec krolow

28. Eksploatacja roweru

29. Niespodziewana wizyta mieszkancow na naszym kempingu

30.

 31. Ekipa

32. Po opuszczeniu La Paz jechalismy kilka dni wzdluz jeziora Titicaca w kierunku granicy z Peru.

33. Rejs na wyspe Slonca - Isla del Sol

34. Wyspa Slonca

35. Zachod Slonca na Wyspie (Kris, Ada, Antoni i Ruben)


36. Swinka!! Uwielbiaja drapanie, wystarczy moment, i sie kladzie jak zahipnotyzowana


 37. Pierwsze dni w Peru

38. Witaj Peru!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha