24 lis 2015

Pożegnanie z Peru i pierwsze dni w Ekwadorze

Tuż na obrzeżach Trujillo odwiedziliśmy kolejny kompleks archeologiczny o dużym znaczeniu historycznym. Chan Chan to największe miasto prekolumbijskie w Ameryce Południowej zajmujące obszar o powierzchni 28,0 km² położone tuż przy brzegu oceanu. Podobnie jak reszta znalezisk z kultury Moche, Chan Chan zbudowany jest z adobe. Na miejscu brak jest jednak struktur piramidalnych, za to można podziwiać zabudowania, uliczki czy place gdzie odbywało się życie codzienne. Miejsce oprócz tego, że ciekawe okazało się bardzo ładne. Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej odwiedziliśmy muzeum Dama de Cao, poświęcone jednemu z ciekawszych znalezisk ostatnich lat - bardzo dobrze zachowanej mumii dawnej władczyni kultury Moche tzw Damy z Cao. Mumia znaleziona została w pobliskim sanktuarium pod wieloma warstwami materiałów typu, adobe, ziemia, trzciny bale, które to stanowiły jej grobowiec. Sama mumia chroniona była przez kilkanaście warstw różnego rodzaju materiałów. Oprócz mumii na której widoczne były nawet tatuaże, znaleziono wiele świetnie zachowanych artefaktów wykonanych ze złota świadczących o jej pozycji. Niestety w muzeum nie można było wykonywać zdjęć...
Jadąc dalej wzdłuż pustynnego wybrzeża dojechaliśmy do odległej o około 200 km miejscowości Chiclayo skąd postanowiliśmy odbić w stronę położonego w głębi lądu Jaen. Tym samym pożegnaliśmy się z oceanem i panamericaną. Pewnie zastanawiacie się dlaczego pozostawiliśmy łatwą i płaską drogę na północ na rzecz górzystego interioru. Decyzja była raczej oczywista,  gdybyśmy pojechali dalej wzdłuż wybrzeża musielibyśmy przejechać przez prowincje zwaną Piura. Miejsce pustynne i osławione dość wysokim stopniem przestępczości. Może nie zrobiłoby to na nas wielkiego wrażenia, przecież w Brazylii większość miast ma nieciekawą opinię, jednak w tym przypadku było inaczej. Mięliśmy relację z pierwszej ręki od rowerzystów poznanych po drodze, którzy już od Argentyny ostrzegali nas przed tym miejscem. Wszyscy, których poznaliśmy i którzy wybrali swoją trasę przez ten region, zostali napadnięci z bronią w ręku. Ekstremalny przypadek przeżył nasz znajomy, którego poznaliśmy w Domu Cyklisty w La Paz. Oprócz tego, że go napadnięto, przypadkowi pasażerowie z przejeżdżającego akurat pojazdu urządzili polowanie na rabusiów a akcja ostatecznie zakończyła się strzelaniną tuż nad jego głową.
Droga w kierunku Jaen znów zaprowadziła nas w góry. Tym razem wspięliśmy się na wysokość 2137 m n.p.m.. Brakowało nam już górskich przesmyków i z przyjemnością pokonaliśmy ten odcinek. Gdy zjechaliśmy ze szczytu wylądowaliśmy w dolinie rzeki nad którą zieleniły się uprawy ryżu, ponownie pojawiły się palmy kokosowe i bananowce. Po około 2-3 kolejnych dniach jazdy wzdłuż koryta rzeki dojechaliśmy do celu. Gdy przebijaliśmy się przez miasto w poszukiwaniu Strażaków zaczepili nas ludzie z warsztatu rowerowego. Okazało się, że Miguel - właściciel warsztatu, ma też Dom Cyklisty, który jednak aktualnie był nieczynny. Jednak zaproponował nam pomoc techniczną i przegląd rowerów. Jako, że Ruben naprawił wszystkie usterki w Trujillo, w obroty poszedł mój rower, który oprócz jednego centrowania nie był serwisowany. Miguel okazał się rewelacyjnym mechanikiem. Rozkręciliśmy rower na części wszystko wyczyściliśmy i rower lśni. Generalnie rower jest w świetnym stanie jak na swój wiek i przebieg, większość części nie wymaga wymiany. Te które są trochę zużyte powinnam wymienić ale koszty są zbyt wysokie i postanowiłam pociągnąć na tym co mam. Z Jaen dzieliło nas już zaledwie 170 km od granicy z Ekwadorem! Dostaliśmy kontakty od Miguela na znajomych u których mogliśmy spędzić noc na dalszych odcinkach trasy.
Droga w stronę Ekwadoru to nowy typ. Było wiele kilometrów zawiłych podjazdów i tyleż samo zjazdów, które następowały naprzemiennie. Klimat też się zmienił, żar lał się z nieba nieubłaganie i odbierał nam siły. Pogoda też była w kratkę, są dni kiedy upał ustępuje miejsca ulewom. Gdy zmierzaliśmy w kierunku granicy (brakowało około 50 km) dzień był bardzo pochmurny. Na jednym z podjazdów zobaczyłam rodzinę, Babcia, córka i wnuczka ładowały do taczki zielsko dla świnek morskich i zauważyłam że chcą porozmawiać więc się zatrzymałam. Po chwili rozmowy Pani zaproponowała, że da mi banany na drogę. Ochoczo się zgodziłam gdyż po kilku nieoczekiwanych wydatkach na części rowerowe nasz budżet ograniczył się do 5 soli i jednego dolara sprezentowanego nam przez innego podróżnika w Trujillo. Dokładnie w momencie gdy dotarliśmy do domostwa, zerwała się ulewa i Pani zaprosiła nas aby się schronić u niej w domu. Dom z błota był bardzo skromny ale domownicy bardzo życzliwi i uśmiechnięci. Ulewa nie ustępowała, spędziliśmy czas na rozmowach i zabawach z wnuczką. Minęło kilka godzin, a Pani nie chciała nas wypuścić bez obiadu. Śmiać mi się chciało gdyż akurat w dniu kiedy byliśmy całkowicie spłukani bez dostępu do banku ludzie zaoferowali nam jedzenie. Kilkanaście kilometrów dalej znów nas ktoś zatrzymał i wręczył domowe słodycze. Gdy dojechaliśmy do ostatniej miejscowości przed granicą - Namballe było już późno. Postanowiliśmy, że zostajemy jeszcze jedną noc w Peru. Noc spędziliśmy u sióstr - jedynym miejscu w miasteczku gdzie można się było zatrzymać. Siostra Socorro okazała się ciekawą osobą. Odwiedza ona okoliczne domostwa i propaguje wiedzę na temat ochrony środowiska w celu polepszenia kondycji życia rodzin i ich przyszłości. Gdy tylko się przebraliśmy z przemoczonych ubrań usiedliśmy wspólnie do kolacji. My udostępniliśmy co nam zostało (ryż i banany) i przy stole wspólnie rozmawialiśmy do późna w nocy o możliwych projektach (starałam się przekazać swoją wiedzę z tej dziedziny). Tak pożegnaliśmy się z Peru.

Ekwador
Gdy przekroczyliśmy granicę z Ekwadorem spotkaliśmy się z jedną z trudniejszych tras. Piaszczysta droga miała więcej wspólnego z torem Rollercostera niż zwyczajną drogą przez góry. Po raz pierwszy musieliśmy we dwójkę pchać jeden rower pod górę aby następnie wrócić po następny!  Pokonaliśmy 10 kilometrów tej makabrycznej trasy w ulewnym deszczu i byliśmy absolutnie wykończeni. Postanowiliśmy kontynuować drogę następnego dnia, a schronienie znaleźliśmy bez najmniejszego problemu. Kolejnego dnia mięliśmy do pokonania zaledwie 17 km do miejscowości Zumba. Po mw. połowie byliśmy potwornie wykończeni, spędziliśmy kilka godzin pchając rowery żar lał się z nieba. Droga była momentami tak stroma, że nawet elementy zjazdów musieliśmy robić na piechotę gdyż rower ślizgał się, nie dało się hamować. Na ostatni odcinek złapaliśmy stopa. Jadąc pick upem widzieliśmy co by nas czekało i z pewnością nie dotarlibyśmy tego dnia do celu. Szkoda bo krajobrazy były bajeczne niczym z reklam kawy, hehehe. Jak już pisałam mieliśmy w kieszeni jednego dolara, nie chcieliśmy wyciągać pieniędzy w Peru aby nie stracić na przewalutowaniu. Aby było ciekawiej okazało się że w miejscowości nie akceptują naszych kart. Ostatecznie po przeprowadzeniu śledztwa znaleźliśmy biuro Western Union ale Pani miała pusto w kasie i nie była w stanie nam wypłacić przekazu! Mijał już 4 dzień z jednym dolarem w kieszeni! W Peru mieliśmy niezwykłe szczęście. W Ekwadorze byliśmy trochę już podminowani. Po pierwsze nie mogliśmy dalej jechać rowerami tak ciężką trasą do kolejnej miejscowości aby wyciągnąć pieniądze. Nie mogliśmy kupić biletu na autobus czy płatny tu autostop. Nie mogliśmy też zostać na miejscu gdyż nie było jak wyciągnąć pieniędzy. Hehe nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić postanowiliśmy iść do piekarni i wydać nasz budżet na bułki. Jak się okazało w piekarni spotkaliśmy chłopaka z Hiszpanii! Akurat przyjechał z żoną aby odwiedzić jej rodziców w Ekwadorze. W międzyczasie kobieta z biura Western Union zadeklarowała nam że na następny dzień będzie miała pieniądze więc musieliśmy przetrwać jeszcze tylko jeden dzień. Pożyczyliśmy 5 dolarów od Hiszpana i mogliśmy kupić coś aby przetrwać do następnego dnia. Około południa dnia następnego Pani uzbierała kasę i mogliśmy ruszać dalej! Niesamowite jest to w podróży że zawsze kiedy z jakiegoś powodu zabraknie Ci pieniędzy bądź opcji, te pojawiają się na Twojej drodze jak gdyby nigdy nic. Zdażyło nam się to po wielokrotnie. Gdy skończyła się nam woda na bardzo gorącym odcinku nagle zatrzymywała się ciężarówka i kierowca pytał czy chcemy pić. Lub tuż przed ulewą znajdowaliśmy opuszczony szałas gdzie mogliśmy się schronić. Czy tak jak teraz gdy byliśmy w miejscowościach bez możliwości wypłacenia pieniędzy a ze względu na pogodę czy teren nasza podróż się przeciągnęła spotykaliśmy ludzi którzy zaoferowali nam to czego akurat potrzebowaliśmy. Magia podróży.
Złapaliśmy autobus do miejscowości Vilcabamba - raju dla seniorów. Podobno klimat jest tu tak korzystny, że żyjący tam ludzie charakteryzują się długowiecznością. W mieścinie można było spotkać sporo sędziwych Amerykanów szukających wiecznej młodości i taniego życia. Dla nas Ekwador bynajmniej nie okazał się tani. Wszystkie produkty kosztują prawie dwa razy tyle co w Peru. Byliśmy skonani ostatnimi przebojami na trasie i po wstępnych poszukiwaniach darmowego noclegu wylądowaliśmy na campingu. Na miejscu spędziliśmy 3 noce w ciągu dnia nie wiele się ruszając. Zmęczenie było tak silne że nawet nie zwiedziliśmy okolicznych szlaków. Na campingu też dużo się działo. Spotkaliśmy 4 rowerzystów i sporą gromadę backpackersów- rekodzielników (ciężko to jakoś sensownie przetłumaczyć). Tak backpackersów rękodzielników w Ameryce jest cała masa. Głownie można spotkać Argentyńczyków którzy podróżują bez końca utrzymując się za sprzedaż rękodzieła głównie bransoletek. Od czasu do czasu spotyka się też "cyrkowców", którzy zarabiają na swoją podróż żonglując na skrzyżowaniach, są też muzycy i malarze którzy zarabiają nie tyle sprzedając swoje obrazy co malując je na zamówienie w restauracjach czy hostelach. Są też kombinatorzy którzy nie sprzedają nic tylko proszą o mały napiwek w zamian za zrobienie jakiegoś zwierzaczka z drutu czy z liści palmowych. Kemping był pełen takich ludzi i było naprawdę ciekawie zobaczyć, że można żyć podróżą cieszyć się młodością i wolnością. No a na dodatek dostałam profesjonalne spodenki kolarskie (dużo lepsze od moich zużytych i dziurawych) od dziewczyny która ich nie używała!
Nadal byliśmy w Andach i spowrotem znaleźliśmy się na Panamericanie. Spotykaliśmy sporo rowerzystów jadących z Alaski do Ushuaia. Większość osób jedzie z północy na południe i często im zazdrościmy bo mają z górki. Ekwador nam się podoba ludzie są bardzo mili i gościnni, miasta kolonialne zadbane i nikt na nas nie trąbi. Do tego pachnąca cudownie kawa. Kawa z lokalnych plantacji.

Przygotowania do kataklizmu
Od czasu gdy przywitaliśmy się z brzegami Pacyfiku w Peru dochodzą nas wieści o zbliżającym się zjawisku pogodowym zwanym El Niño. Jak tłumaczy wikipedia - "w normalnych warunkach (brak El Niño) pasaty wieją przez tropikalny Pacyfik ze wschodu. Powodują one przemieszczanie się ciepłych wód powierzchniowych na zachód, w taki sposób, że poziom morza w  Indonezji jest około 0,5 m wyższy niż w Ekwadorze. U wybrzeży Ameryki Południowej występuje zjawisko upwellingu, polegające na wynoszeniu ku powierzchni chłodnych wód głębinowych. Deszcze występują nad ciepłymi wodami zachodniego Pacyfiku, podczas gdy wschodni kraniec tego oceanu pozostaje stosunkowo suchy.
Podczas El Niño pasaty słabną nad środkowym i zachodnim Pacyfikiem. Powoduje to zahamowanie upwellingu, czyli prądu oddolnego, a tym samym wzrost temperatury wód i wilgotności powietrza na zachodnim wybrzeżu Ameryki Południowej. Jednocześnie spadają temperatury wody i wilgotność powietrza nad zachodnim Pacyfiku. Obserwowane są intensywne, często katastrofalne opady w Andach, przy jednoczesnym hamowaniu opadów nad Azją południowo-wschodnią i północną Australią, co skutkuje suszami w tych rejonach." .... Podobno w tym roku temperatura wód wzrosła bardzo szybko gdyż już w październiku kreska podniosła się o 5 st. C. W telewizji zarówno w Peru jak i Ekwadorze pojawiają się komunikaty informujące o możliwych kataklizmach. Dzieci chodzą do szkoły także w sobotę aby nadrobić czas w którym nie będą w stanie dotrzeć do szkoły z powodu nawałnic. Jesteśmy teraz w Andach i pada codziennie i jest dość chłodno ale jak na razie jest spokojnie. W najbliższym etapie będziemy odbijać w stronę Amazonii położonej na wschód od Andów. Zamierzamy pokonać tam spory kawałek trasy na północ by potem ponownie wrócić w Andy i odwiedzić stolicę. Takie są wstępne plany zobaczymy gdzie nas koła poniosą :)

1. Chan Chan, Trujillo, Peru (na lewym narożniku wizerunek pelikana)
 2. Gwiezdne Wojny, Epizod VII :D

 3, Chan Chan, kultura Moche. Największe miasto z adobe w Ameryce.

 4. Chan Chan, płaskorzeźba przedstawia ocean (poziome linie), gładka ściana ponad nim to niebo, ryby w oceanie, na dole pelikany

 5. Fajnie było się przechadzać wąskimi korytarzami.

 6. Huaca de Arco Iris. Kolejne ruiny w okolicach Trujillo. Rycina z wizerunkiem tego miejsca widnieje na banknocie 20 Soli.

7.  El Brujo - Ruiny w których znaleziono mumię Damy de Cao. Płaskorzeźeźba to Dios de La Montańa - Boga Gór (Moche)

8. El Brujo - to same miejsce inna sala. Powtarzające się na wielkiej powierzchni malowidła przedstawiające płaszczki i manty.

9. Wizerunek Damy de Cao. Wszystkie widoczne artefakty znaleziono w grobowcu. Było ich znacznie więcej.

10. Zdjęcie zdjęcia mumii Dama de Cao

11. Nocne rozmowy przy globusie z komendantem straży pożarnej w Guadalupe, Peru. Człowiek o niesamowitej wiedzy historycznej. Znał nawet wiele polskich nazwisk.

12. W drodze do Chiclayo na środku pustyni znaleźliśmy informacje o Domu Cyklisty.

13. Adios Panamericana

14. Czerwone banany... 

15. Znowu w Andach. Na zdjęciu Limon de Porcuya

16. Kolejna Abra zaliczona.

17. Już po zjechaniu z Abry w drodze do Jaen. Pola ryżowe

18. Jaen. W warsztacie u Miguela.

19. Ojciec Miguela 50 lat temu założył pierwszy warsztat rowerowy w mieście. Kupił stary rower odpicował go i sprzedał. Potem kupiła dwa rowery itd. Teraz cała rodzina - 3 jego dzieci pracuje w tym fachu.

 20. Perico w drodze do granicy. Napadły nas dzieci.

21. W domu u Pani co nas zaprosiła na banany i obiad.

22. Dobra Pani w swojej kuchni.

23. Wnuczka Damaris je swój przysmak słodkie ogórki

24. Kącik zabaw Damaris.

25. Wspaniała Siostra Socorro :) - nigdy nie nosi habitu

 26. Witamy w Ekwadorze

27.Spaliśmy w Pucapamba

28. O poranku

29. Najpiękniejsze widoki na świecie pierwszego poranka w tym cudownym kraju.

Ranchera czyli wiejskobus

30. W końcu Zumba

31. Z prędkością światła wylądowaliśmy w Vilcabamba.

32.

33.  Na campingu. Dziewczynę z nożem spotykaliśmy przypadkiem wielokrotnie na naszej trasie. Poznaliśmy się szukając hostelu w Sucre, Boliwia.

34. Jedni czytają, inni gotują niektórzy się huśtają na kawałku materiału.

35.  Jeszcze tyle mi zostało do zobaczenia...;)

36. Loja

37. Loja, Bramy Miasta

38. Loja, park pełen budowli z różnych zakątków świata.

39. Po co komu opony. Chłopaki pojechali nazrywać ziół dla babci.

40. Saraguro.

41. Saraguro

42. U strażaków w Saraguro po sąsiedzku mięliśmy ring do walki kogótów. Zwierzaki zaknięte 24h w maleńskich klatkach przez cały dzień piały. Meczyły sie strasznie. Tak narasta w nich agresja do walk...Bleh

43. W drodze do miejscowości Ońa.

44. Śniadanie i nasz nowy nabytek do filtrowania kawy.

45. Na początku myślałam że jest z plastiku jako reklama grilla... Dopuki nie zauważyłam tego noża w karku...

46. W drodze do miasta Cuenca. Jechaliśmy dosłownie z głową w chmurach.

47. Tarqui. Padał deszcz i dostalismy schronienie w szkole przy kościele. Rano po mszy wierni zabrali się za szorowanie kościoła i szkoły. Pomogliśmy im. Później zjedliśmy wspólne śniadanie.

48. Miasto Cuenca. To nasz host z WarmShowers. Jedzie do szpitala do pracy....a ja na wagary ;)

49. Cuenca, Katedra

50. Cuenca

51. U strażaków w Cuence.

52.  To nasz pokój w garnizonie :)

1 komentarz:

Twój komentarz ma znaczenie...hahaha